Marek Wasiluk
 

Jak wykreować się na gwiazdę medycyny estetycznej

Przyglądam się z ciekawością i zaniepokojeniem funkcjonowaniu socialmediów, szczególnie w zakresie medycyny estetycznej. Widzę, że po dwutygodniowym kursie ludzie otwierają własne gabinety. Obserwuję, jak w ciągu kilku miesięcy na gwiazdy wyrastają osoby, które dopiero wchodzą do branży. Chciałbym w tym artykule uświadomić, jak branża estetyczna wygląda od kuchni i jaki jest przepis urodowych pseudoekspertów.

Brak regulacji

Rynek medycyny estetycznej cały czas rośnie i cały czas pozostaje nieuregulowany od strony ustawodawstwa. Nie ma dobrej definicji medycyny estetycznej, ani regulacji zakresu kompetencji i odpowiedzialności.

Pewne jest tylko to, że medycyna estetyczna robi się coraz bardziej modna, dlatego wiele osób wykorzystuje to do zrobienia szybkiego biznesu.

Dokładają się do tego social media, bardzo sprzyjające wybijaniu się osób narcystycznych, z dużym parciem na sławę. Dodajmy jeszcze do tego technologię, czyli możliwość nakładania filtrów, modyfikacji zdjęć, co ułatwia manipulację informacjami o efektach „przed” i „po”.

Zobacz też:
Certyfikacje z zakresu medycyny estetyczne. Nowe regulacje prawne

Afery z samozwańczymi guru – sprawa Oskara D.

Raz po raz wybuchają afery, które pokazują, jak łatwo zostać ekspertem czy guru, jak np. sprawa Oskara D. z początku tego roku. A teraz pomyślmy, ile takich osób pozostaje nieujawnionych, bo afery najczęściej wybuchają wtedy, gdy dojdzie do poważnego nieszczęścia i gdy media się zainteresują sprawą.
Wspomniany Oskar D. podawał się za naturopatę z wieloletnim doświadczeniem. Robił doskonałe wrażenie, uśmiechnięty, w fartuchu lekarskim, używał medycznych nazw chorób i leków. Doradzał w sprawach ciężkich chorób (np. nowotwory, endometrioza, insulinooporność), sprzedawał ebooki i suplementy.

Okazało się, że ten „świetnie wykształcony i doświadczony” 25-letni „ekspert” ukończył tylko gimnazjum, a zanim zaczął świadczyć „usługi zdrowotne”, zajmował się handlem częściami samochodowymi.

Wystarczyło jednak, że robił dobre wrażenie, ładnie wyglądał i wiedział, jak wzbudzać zainteresowanie w social mediach kontrowersyjnymi teoriami medycznymi – i ludzie mu wierzyli.

Magazynier od laseroterapii

Inny przykład, z mojego obszaru, bo z medycyny estetycznej, to afera wokół jednej ze znanych klinik medycyny estetycznej i jej właściciela, który do niedawna był stałym gościem wielu programów telewizyjnych i serii związanych z urodowymi metamorfozami. Sprawę opisał Goniec.pl.
Temu lekarzowi zarzuca się przekraczanie uprawnień, manipulacje metamorfozami (według goniec.pl np. pacjentki do programów komputerowo postarzał na zdjęciach przed zabiegiem, a odmładzał po), oszukiwanie klientów (przykład: liczenie za więcej nici niż w rzeczywistości wszczepiał w czasie zabiegu; podawanie wymyślnych nazw koktajli odmładzających, które zawierały proste witaminy, żeby je drożej sprzedawać), a także bardzo niską jakość zabiegów (powikłania).

Co do tego ostatniego zarzutu, to mogę go nawet potwierdzić o tyle, że zdarzało mi się przyjmować pacjentki po nieudanych zabiegach tego lekarza.

W jego klinice pracował też „specjalista laseroterapii”, który okazał się magazynierem, bez żadnego wykształcenia w kosmetyce, kosmetologii czy medycynie estetycznej.
Zarzutów było dużo więcej, a dziennikarskie śledztwo pokazywało, jak trudno jest pociągnąć taką osobę do odpowiedzialności, a także jak łatwo się wypromować jako celebryta od medycyny estetycznej.

Wystarczy być elokwentnym, dobrze wyglądać, umiejętnie skracać dystans, dbać o relacje i wykonywać za darmo zabiegi influencerom, celebrytom, dziennikarzom.

Przepis na eksperta? Odwaga nie poparta wiedzą

Jak zbudować karierę jako gwiazda, celebryta, ekspert medycyny estetycznej? Jaki jest na to przepis? Zacząłem to rozumieć kilka lat temu, gdy pracowała u mnie przez krótki czas kosmetolożka i pielęgniarka.

Szkołę pielęgniarską skończyła w Ukrainie, ale… bała się pobrać krew, a kosmetologię w Polsce.

Ta kobieta pracowała wcześniej w innym miejscu, które zajmowało się leczeniem nadwagi i zabiegami bariatrycznymi. Podkreślam, że była pielęgniarką, a więc miała jakąś wiedzę medyczną. Przyszła do mnie kiedyś z pomysłem rozszerzenia oferty mojej kliniki o usługi bariatryczne – te mniej inwazyjne, czyli nie zmniejszanie operacyjne żołądka, tylko wprowadzanie do niego balonika, który sprawia, że ludzie mniej jedzą. Zaproponowałem, żeby zeksplorowała temat.
Kiedy wysłała mi coś w rodzaju biznesplanu, powiedziałem jej, że teoretycznie to mogłoby mieć sens, ale że jest jeden problem – musimy znaleźć doświadczonego lekarza, który będzie takie zabiegi wykonywał, bo to jest dosyć niebezpieczne.

A ona na to, że ona mogłaby je robić, bo asystowała przy takich zabiegach, więc widziała, jak się je robi.

To właściwie wystarczyłoby za podsumowanie tematu samozwańczych „zabiegowców” .
Przeraziło mnie, że w ogóle wpadła na taki pomysł, że miała taką odwagę, żeby chcieć się zabrać za zabiegi medyczne, do tego dosyć inwazyjne, bez odpowiednich kompetencji.
Na marginesie to pokazuje też chyba poziom wiedzy pielęgniarskiej w Ukrainie. Podejrzewam, że pielęgniarka z Polski nie wpadałaby na podobny pomysł, bo ma wykształcenie, które daje więcej pokory w podejściu do medycyny. Taka ciekawostka, w Ukrainie można w tej chwili studiować np. stomatologię online. Dla mnie to tak, jakby zdawać egzamin na prawo jazdy w grze komputerowej, a nie wsiadając do prawdziwego samochodu.

Niestety obecni specjaliści uczą się online wielu manualnych umiejętności, np. powiększania ust.

Ta osoba dość szybko zrezygnowała z pracy u mnie i powiedziała, że otwiera własny biznes. Założyła konto w social mediach i kilka tygodni później widziałem, że przedstawia siebie jako ekspertkę od powiększania ust.

To było jakieś 2 lata temu. Nie obserwowałem jej poczynań, ale ostatnio wyświetlił mi się jej post i zajrzałem na jej konto – ma więcej followersów niż ja, a konto jest pełne zdjęć przed-po, a w zasadzie było, bo jak kilka dni później, przygotowując ten artykuł, zajrzałem na jej konto w innym kanale social mediowym, to zobaczyłem ogłoszenie, że ma zbanowane konto w tym pierwszym kanale. Można domniemywać czemu. Pewność siebie, przekonanie o własnej eksperckości i niskie ceny, plus manipulacje sprzedażowe – to pewnie klucz do sukcesu. To jeden z przykładów, jak to może wyglądać.

Przeczytaj koniecznie:
Ściemy z TikToka, czyli o ignorancji „specjalistów” 

„Ja tylko wstrzykuję”

Piszę od czasu do czasu o znaleziskach z TikToka. Ilość głupot, jakie tam można spotkać, jest nieprawdopodobna. To dlatego właśnie, że dzisiaj, dzięki social mediom, w banalnie prosty sposób można zostać „specjalistą” i nikt tego nie weryfikuje.

Otwiera się konto, określa się siebie ekspertem, podaje się niskie ceny usług, pracuje się na najtańszych produktach, i z pomocą odpowiednich filtrów publikuje się efekty działań na zdjęciach „przed” i „po”.

Ludzie łykają wszystko jak pelikan ryby i biznes się kręci, dopóki nie pojawi się problem – mniejszy lub większy. To mogą być obrzęki albo nie znikające grudki po mezoterapii (jak opisałem w poprzednim tekście „Grudki po mezoterapii na trwałe – drastyczne konsekwencje zabiegu”) czy martwica po zabiegu.

I wtedy słychać „oj, nie wiem, co się stało” i odsyłanie poszkodowanych po pomoc gdzie indziej. Na zasadzie „ja tylko wstrzykuję”, a jak coś pójdzie nie tak, to wtedy do lekarza.

Zabiegowiec jak robot

Bardzo rozpowszechniło się w medycynie estetycznej słowo „zabiegowiec”, które doskonale przykrywa u wielu osób brak kompetencji, ale też w sumie pokazuje pewną pozycję w hierarchii, dlatego nawet mi się podoba.

Ta nowa grupa „specjalistów” we własnym przekonaniu robi tylko „zabiegi”, ale bezrefleksyjnie.

Trochę przypominają mi robota medycznego da Vinci, który wykona świetnie zabieg, ale nie sam, ktoś musi nim sterować. Pytanie jednak, kto steruje zabiegowcami?

„Zabiegowiec” to moim zdaniem stan umysłu – nie mam Parkinsona, mam dobry wzrok, umiem obejrzeć film na youtube, potrafię trafić strzykawką w usta, a nie w oko, więc mogę powiększać usta.

W ich własnej mentalności nic więcej nie jest brane pod uwagę. A jak pojawi się problem, to szukajmy opatrzności. Gdy robot da Vinci w czasie zabiegu utnie pacjentowi za dużo, to pacjent idzie do jego operatora/nadzorcy, ale w przypadku „zabiegowców” nie ma nadzorcy, nie ma do kogo zwrócić się z zażaleniem.

Co więcej, „zabiegowcy” w takich sytuacjach często sami mówią wprost do ofiar swoich zabiegów – ja tylko wstrzykuję, nie znam się na niczym więcej, na medycynie.

Jest problem to teraz proszę iść do lekarza. Co prawda część „zabiegowców”, pod natchnieniem filmów z social mediów, próbuje cos tam robić „medycznie”, ale zazwyczaj to nie wychodzi.

Tak wygląda medycyna z TikToka. Osoby kreują się na specjalistów, ale nie biorą odpowiedzialności za swoje czyny.

W dodatku często te osoby funkcjonują w szarej strefie – nie wiadomo, jakie materiały kupują, nie biorą faktur, żeby nie płacić podatków – więc nawet dochodzenie, gdy coś się wydarzy, jest trudne. Niestety, te osoby też często znikają. Zostawiają oszukanych klientów.

Lepsze kłamstwo, bo ładniejsze

Dlaczego jednak takie osoby zyskują popularność? Bo odbiorcy nie myślą. Przyjmują za prawdę to, co oglądają. I niestety wolą nieprawdę, ale ładnie brzmiącą, niż prawdę, która nie jest tak atrakcyjna.
Kiedy mówię obiektywnie, jakie są rokowania w jakiejś terapii, ile wymaga czasu, zabiegów, często obserwuję, że pacjenci są niezadowoleni. Nie podoba im się, że jednym zabiegiem nie usunę blizny. Że jak ktoś ma głębokie zmarszczki nisko na całym czole, to mówię, że się nie da ich wszystkich rozprostować botoksem, bo opadną brwi, itd. Są niezadowoleni i szukają „specjalisty”, który obieca szybsze rozwiązanie, szukają cudu.

Często potem wracają do mnie, ale wcześniej muszą odrobić mniej lub bardziej kosztowną lekcję.

Istnieją oczywiście osoby świadome, jak działa medycyna estetyczna, rozumieją, że nie ma magicznej pigułki. Ale tych nieświadomych jest bardzo dużo. Gdy usłyszą prawdę są niezadowoleni i jeszcze krytykują, że „jak to?, a ja słyszałam/widziałam, że się da”. Więc idą, gdzie się da, bo tak usłyszeli/zobaczyli u zabiegowców, pseudoekspertów na TikToku.

Dlaczego? Bo można?

Powraca pytanie, czemu się tak dzieje? Bo może się tak dziać w sytuacji, gdy kreowanie się na eksperta dzięki social mediom jest łatwe. Po drugie, bo nie ma realnych konsekwencji prawnych, finansowych. Po trzecie, bo można w ten sposób zarobić pieniądze.
Jeszcze ta osoba – kosmetyczka i pielęgniarka, o której pisałem wcześniej – ma jakieś wykształcenie pokrewne medycynie. Ale są osoby, które nawet nie otarły się o nie.

Sprzedawca części samochodowych, magazynier… Znam osoby po marketingu, które robią zabiegi, bo jest to atrakcyjny sposób na biznes, dopóki się coś nie zadzieje. A jak się zadzieje, to największy problem ma pacjent.

Zdarza się, że problemy pojawiają się po latach, w wyniku kumulacji w tkankach różnych składników wstrzykiwanych w preparatach. Ostatnio miałem pacjentkę, będącą doskonałym przykładem na to, jak kogoś postarzeć zabiegami medycyny estetycznej.
Pani często chodziła na różne zabiegi. Skoro była chętna, to w gabinetach proponowano jej i wykonywano różne zabiegi. Aż w końcu zaczęła mieć stany zapalne. Na początku nieduże, ale ktoś tak dobierał dalsze zabiegi, że została przegrzana tkanka podskórna i w okolicy marionetek zabiegi zamiast odmłodzić postarzyły jej skórę. Teoretycznie lekkie zabiegi, ale niewłaściwa liczba i niewłaściwie dobrane parametry urządzeń doprowadziły do takich skutków.

Lekarz – przynajmniej ubezpieczony

W medycynie estetycznej kluczowa jest świadomość – nie wystarczy nauczyć się kilku technik. Niestety, niekompetencja czasem dotyczy też lekarzy. Im też się zdarza mówić głupoty, ale mimo wszystko są przynajmniej 2 rzeczy, które ich odróżniają na plus.

Po pierwsze, lekarz skończył studia medyczne i ma wiedzę i trochę pokory zakodowanej przez studia (wiedzy biologicznej i jakiś rodzaj rozsądku).

Po drugie, lekarz – o ile nie jest totalnym manipulatorem – ma jedną rzecz, której nie ma kosmetyczka, a to ważne dla pacjentów bojących się powikłań – ma ubezpieczenie. Więc w razie poważnych konsekwencji, pacjent ma szansę dostać pieniądze od ubezpieczyciela. Zabiegowcy się nie ubezpieczają (mogą, ale nie muszą, więc rzadko z takiej możliwości korzystają).
Pisałem ostatnio o kobiecie, która wygrała w sądzie sprawę i otrzymała odszkodowanie. Co z tego, skoro kosmetyczka wykonująca zabiegi była niewypłacalna. Gdyby to był ubezpieczony lekarz, nie byłoby takiego problemu.

Przed” i „po” – jak zrobić korzystnie?

Jeszcze a propos manipulacji zdjęć. Wiele kont zyskuje popularność dzięki zdjęciom pokazującym efekty „przed” i „po”. Jest to szczególnie widoczne przy zabiegach modelujących usta. I na przykładzie tego typu zabiegów mogę powiedzieć, jak to wygląda od kuchni.

Kiedy wyświetlają mi się posty z takimi zdjęciami, wiem, że większość z nich pokazuje nieprawdziwe efekty. Jak wam się wyświetlą to się przyjrzyjcie.

Oto na czym polega ta manipulacja:

  • wygląd ust na zdjęciach zależy od projekcji, od doświetlenia,
  • prawie zawsze zdjęcia „przed” są bez szminki, a „po” z błyszczykiem,
  • zdjęcia „po” prawie zawsze robione są tuż po zabiegu, co nigdy nie oddaje prawdziwego efektu – należałoby zdjęcia „po” zrobić 2 tygodnie później,
  • co chwilę dostaję oferty od osób, które reklamują się, że są profesjonalnym retoucherem ust (czyli zawodowo zajmują się retuszem i specjalizują się w retuszu ust w programach graficznych). Skoro są już osoby w tym wyspecjalizowane, to znaczy, że rynek musi być spory na taki retusz.

Jeśli więc ktoś ma zamiar iść do specjalisty na zabieg medycyny estetycznej, niech nie kieruje się wielkością konta tej osoby w social mediach, bo to trochę za mało – tylko sprawdzić jednak inne aspekty, wskazujące na prawdziwą eksperckość tej osoby, a nie nabytą marketingowo.

Bez komentarza

Zostaw komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.