Kilka dni temu zdałem egzamin dla lekarzy i otrzymałem oficjalny państwowy certyfikat umiejętności zawodowej w zakresie medycyny estetyczno-naprawczej. Wprowadzenie tych certyfikatów w połowie ubiegłego roku jest znaczącą zmianą na rynku medycyny estetycznej.
Spór o kompetencje
Od dawna trwa spór o kompetencje w zakresie medycyny estetycznej między zawodami medycznymi i niemedycznymi. W medycynie estetycznej mamy dwa słowa, „medycyna” i „estetyczna”. I niby wszyscy wiedzą, o co chodzi w tej nazwie i tej dziedzinie, ale nie do końca.
Prawnie nie zostało nigdy precyzyjnie uregulowane, czym się zajmuje medycyna estetyczna i kto może ją praktykować, w taki sposób, jak np. uregulowane jest to czym się zajmuje neurochirurg. Cały czas jest to balansowanie na granicy medycyny i nie-medycyny, stąd medycyną estetyczną zajmują się zarówno osoby „medyczne”, jak i „nie-medyczne”.
Te niejasności wynikają z braku precyzyjnych regulacji, jakie kompetencje trzeba mieć i jakie wykształcenie, żeby zajmować się medycyną estetyczną, poszczególnymi procedurami. Trochę tak jakby było prawo i pseudo-prawo i w związku z tym istniały sądy oficjalne, z wykształconymi prawnikami i rozstrzygające poważne sprawy, oraz pseudosądy, w których zasiadałby każdy, kto by chciał, i które rozstrzygałyby w sprawach typu, że ktoś krzywo na mnie spojrzał.
Ponieważ nie ma regulacji, kto może zajmować się medycyną estetyczną, również kształcenie jest bardzo różne. Istnieją np. szkoły podyplomowe, ale one mają status studiów podyplomowych, a nie medycznych.
Co do konkretnych zabiegów, niby wiadomo, że toksynę botulinową może podać tylko lekarz, bo ma ona status leku, ale wciąż są dyskusje na temat tego, co jest inwazyjne, a co nie, w kontekście tego, co może robić lekarz, a co kosmetyczka. Dyskusje pozostają bez rozstrzygnięć, stąd dochodzi do sytuacji, że np. kosmetyczki zajmują się powiększaniem pośladków czy biustu.
Medycyna estetyczna to nie świadczenie zdrowotne
Działanie na rynku medycyny estetycznej bez regulacji możliwe jest dlatego, że medycyna estetyczna nie leczy bezpośrednio (z pewnymi wyjątkami), jej zabiegi nie są wpisane na listę świadczeń zdrowotnych, mimo iż ingerują w ciało. A ingerują i to czasem mocno.
Dochodzi więc do paradoksów takich, że z jednej strony wstrzykuje się kwas polimlekowych, co jest poważną ingerencją, a z drugiej nie służy on leczeniu, więc nie musi robić tego lekarz, bo nie jest to świadczenie zdrowotne.
Kto więc może ingerować w ciało? Prawo tego jednoznacznie nie rozstrzyga. Może było założenie, że rynek będzie sam to weryfikował? Ale nie weryfikuje. Problemy zaczynają się, gdy pojawiają się komplikacje i sprawy trafiają do sądów. Wtedy na pytanie „na jakiej podstawie pani dała kwas polimlekowy osobie, która ma pięć chorób immunologicznych”, kosmetyczka potrafi powiedzieć, bez poczucia, że coś zrobiła nie tak: „ale ja nie wiedziałam, co mam sprawdzić, nikt mi tego nie powiedział, to nie moja wina”. Na zasadzie, robię, ale nie muszę wiele widzieć, bo to nie jest świadczenie medyczne, a jak pojawi się powikłanie to zajmie się nim lekarz, bo on jest od tego.
No właśnie, to przekonanie dość mocno rozprzestrzenia się wśród kosmetyczek, że one wykonują zabiegi, a powikłaniami po nich powinien zajmować się lekarz. Ciekawe i trochę przerażające, że ktoś o nastawieniu, że nie jest od zajmowania się powikłaniami, do których doprowadził, ma w ogóle odwagę cokolwiek wstrzykiwać pacjentowi.
Ale powoli, małymi kroczkami, coś zaczyna się zmieniać w kwestii prób uporządkowania rynku, z myślą o bezpieczeństwie pacjentów.
Certyfikat w zakresie medycyny estetycznej
W połowie ubiegłego roku weszło rozporządzenie Ministra Zdrowia (13 czerwca 2024 roku) w sprawie umiejętności zawodowych lekarzy i lekarzy dentystów, które jest pierwszym prawnym aktem odnoszącym się bezpośrednio do medycyny estetycznej.
Medycyna estetycznego nie ma statusu specjalizacji i certyfikat tego nie zmienia. Można mówić jednak o mini-specjalizacji. W podobny sposób zdobywa się umiejętności w wąskiej dziedzinie, np. w medycynie tropikalnej.
Istotne jest, że to rozporządzenie wytycza kierunek regulacji prawnych i jest próbą zdefiniowania, że tylko lekarze mogą zajmować się medycyną estetyczną. Takiego certyfikatu nie może zdobyć ktoś, kto nie skończył studiów lekarskich. Nie może go zdobyć ani kosmetyczka, ale też nie może go zdobyć pielęgniarka czy ratownik medyczny.
W całej dyskusji o uprawnieniach chodzi głównie o bezpieczeństwo pacjentów. Wynika to ze specyfiki medycyny estetycznej. Jak leczymy kogoś, kto ma np. zapalenia płuc, to chodzi o to, żeby go leczyć bezpiecznie, ale jednocześnie skutecznie. Czyli trzeba podać pacjentowi lek, który będzie zarówno bezpieczny, jak i skuteczny. Natomiast w medycynie estetycznej ustawodawca idzie w kierunku zapewnienia bezpieczeństwa, a skutecznością się nie zajmuje, bo medycyna estetyczna to nie są zabiegi ratujące zdrowie czy życie. Gdyby ustawodawca zajmował się skutecznością, medycyna estetyczna zostałaby wpisana na listę usług medycznych, a tak nie jest. Lekarze zajmujący się medycyną estetyczną mają zagwarantować bezpieczeństwo, a z punktu widzenia bezpieczeństwa bardziej istotna jest np. wiedza o funkcjonowaniu organizmu niż technika wykonania zabiegu, bo pacjent od tego, że ma krzywo zrobione usta nie umrze, ale wstrząs wskutek złej kwalifikacji do zabiegu i brak umiejętności poradzenia sobie z nim jest już realnym zdrowotnym problemem.
Po co taki certyfikat?
Po co poszedłem na ten egzamin? Czy jest mi do czegokolwiek potrzebny ten certyfikat, skoro na razie nie jest on niezbędny do wykonywania zawodu lekarza medycyny estetycznej? Na pewno nie po to, żeby sobie udowodnić, że znam się na medycynie estetycznej, bo jestem wystarczająco wykształcony i mam za sobą kilkanaście lat doświadczenia w zawodzie. Skończyłem aż trzy rodzaje różnych studiów: studia podyplomowe na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, studia w podyplomowej Szkole Medycyny Estetycznej PTMEiAA i te najważniejsze, w Wielkiej Brytanie, na uniwersytecie Queen Mary of London, studia na poziomie magisterskim (level 7).
Te ostatnie były najbardziej rozbudowane i dały mi one status specjalizacji na poziomie europejskim. W Polsce nie ma dla niej odpowiednika, bo w Polsce nie ma specjalizacji z medycyny estetycznej. Natomiast standard certyfikacji, który właśnie wszedł, jest pierwszym dokumentem prawnie poświadczającym kompetencje z medycyny estetycznej, uznawanym przez polskie państwo. Gdybym przyrównywał to do prawa jazdy, to ten certyfikat jest jak prawo jazdy kategorii B1 (bo kategorii B to byłaby pełna specjalizacja).
Jest to więc formalny dokument zarezerwowany dla lekarzy. I jest bardzo ważny, chociaż nie ma wagi specjalizacji (a tej mieć nie może, w Polsce taka specjalizacja nie istnieje). Zdałem egzamin i zdobyłem certyfikat, bo moim zdaniem warto tak dokument mieć. Poza wspomnianymi studiami, dokształcam się z zakresu medycyny estetycznej sam cały czas. Ten egzamin był rodzajem odświeżenia, czy bardziej potwierdzenia mojej wiedzy.
Jak przystąpić do egzaminu certyfikującego?
Instytucją sprawującą pieczę nad certyfikatami medycznymi jest CMKP (Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego). CMKP zajmuje się szkoleniami i kształceniem lekarzy po ukończeniu studiów. Mogą oni sami przeprowadzać egzaminy certyfikacyjne, a mogą do tego wyznaczać inne niezależne jednostki. W Polsce w tej chwili oprócz CMKP są jeszcze dwie instytucje, które mają takie uprawnienia: PTMEiAA (Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti-Ageing) oraz Polskie Towarzystwo Dermatologiczne.
Aby przystąpić do egzaminu trzeba być lekarzem, mieć trzyletnie doświadczenie w zakresie medycyny estetycznej oraz wykonaną (i udokumentowaną) odpowiednią liczbę procedur zabiegowych.
Egzamin jest teoretyczny, pisemny, trwa dwie godziny i składa się z 60 pytań. Obejmują one bardzo szerokie zagadnienia, związane m.in. z histologią i fizjologią skóry, anatomią twarzy, diagnostyką, dermatologią, flebologią, nowotworami skory, chirurgią estetyczną, laseroterapią, medycyną regeneracyjną, etyką i prawem w medycynie estetycznej.
Czym się ten certyfikat różni od specjalizacji? Specjalizacja lekarska odbywa się na ogół 2 lata (lub więcej) stażu i potem trzeba zdać egzamin. W przypadku certyfikatu umiejętności lekarskich w zakresie medycyny estetycznej nie ma etapu kształcenia lekarza (stażu), takiego jak przy specjalizacji, on musi wykształcić się w zakresie medycyny estetycznej sam i praktykować ją sam, a potem przyjść na egzamin.
Po zdaniu egzaminu otrzymuje się certyfikat umiejętności lekarskich w zakresie medycyny estetyczno-naprawczej.
Medycyna estetyczna dla lekarzy?
Jako podsumowanie, podkreślę, że cieszę się, że te certyfikaty powstały. Wiem co się dzieje na rynku medycyny pseudo-estetycznej, jakie kity wciska się pacjentom. Ludzie idą na zabiegi, które albo nic nie dają albo robią im krzywdę. T
Ten certyfikat to wyraźny sygnał, że zaczyna się wprowadzać konkretne regulacje. Nie jest to jednoznaczne jeszcze potwierdzenie, ale pośrednie, że zawód ten jest przeznaczony dla lekarzy.
Podejrzewam, że w przypadku procesów sądowych może to mieć znaczenie.
To bardzo dobra wiadomość moim zdaniem dla pacjentów. Za dużo jest osób przypadkowych w tej branży, które robią przypadkowe zabiegi i im się przez jakiś czas udaje, a przez to – do momentu pierwszych problemów – nie wiedzą z jak skomplikowaną i nieprzewidywalną materią się mierzą. Potrafią natomiast świetnie zabierać głos i wymądrzać się na tematy, o których mają niewielkie pojęcie.
Na razie jest to początek certyfikacji. Aktualnie jest około 50 osób w Polsce z tym certyfikatem. I nie są to osoby przypadkowe, tylko takie, które naprawdę zajmują się medycyną estetyczną na serio.