O turystyce medycznej w Turcji pisałem ostatnio na przykładzie przeszczepów włosów. Dzisiaj ten sam temat, ale tym razem widziany przez pryzmat chirurgii plastycznej.
Do Turcji na zabiegi chirurgii plastycznej pacjenci przyjeżdżają masowo, głównie ze względu na ceny – wymienia się je jako atut w jednym szeregu z zaawansowaną technologią i doświadczonymi chirurgami. Jeździ się tam m.in. na powiększanie piersi, operacje nosa, plastykę i liposukcję brzucha, lifting twarzy. Czy jednak możliwa jest wysoka jakość i bezpieczeństwo przy niskich cenach?
Moje obserwacje z ostatnich miesięcy stawiają tu znak zapytania.
Oto troje pacjentów, którzy zdecydowali się na zabieg w Turcji, a teraz u mnie przez najbliższe miesiące będą naprawiać ich efekty.
Zobacz koniecznie:
Przeszczep włosów w Turcji
Pacjentka nr 1, lifting brwi metodą endoskopową
Kobieta pojechała do Turcji na lifting brwi, chociaż moim zdaniem nie miała za bardzo wskazań do tego zabiegu.
Tradycyjna metoda liftingu brwi polega na nacięciu skóry wzdłuż linii włosów, usunięciu nadmiaru skóry i podciągnięciu brwi. Pacjentka została jednak namówiona na zabieg metodą endoskopową, argumentami, że „nie będzie śladów”, że to „podciąga się przez dziurkę”.
Teoretycznie jest to metoda mniej inwazyjna, bo polega na wprowadzeniu endoskopu przez niewielkie nacięcia i podniesienie brwi oraz naprężenie skóry na czole.
I tak zostało to u kobiety zrobione, tyle tylko, że na środku czoła została jej… dziura, ok. 2-3 mm.
Ale o tym, że coś takiego może nastąpić, nie została poinformowana przed zabiegiem. Dziura jest widoczna i jest to dla pacjentki duży problem estetyczny.
Po tradycyjnym podciągnięciu brwi pozostaje blizna, ale w takim miejscu, że jest niewidoczna (chyba że ktoś czesze się w kucyk).
Ale blizny w postaci dziury na środku czoła nie da się niczym przykryć. Jej skorygowanie będzie kosztowało pacjentkę i czas, i pieniądze.
Pacjent numer 2, lifting brwi metodą direct brow lift
Mężczyzna także pojechał do Turcji na podniesienie brwi. Ale u niego zastosowano inną metodę. Nacięcie zrobiono mu na czole, bezpośrednio nad łukami brwiowymi. I znowu, jak w przypadku pierwszej pacjentki, zamiast metody tradycyjnej, która umożliwia schowanie blizn na poziomie linii włosów, wybrano sposób, który niesie duże ryzyko widocznych blizn. Tak się stało u pacjenta.
Wygląda, jakby był bokserem, który został pozszywany po jakiejś walce.
Pacjentka nr 3, nadmiar skóry na plecach i cięcie niedoskonałe
Kobieta w czasie konsultacji jednego zabiegu została namówiona na drugi, usuwający „nadmiar” skóry na plecach.
Pacjentka w ogóle nie widziała u siebie takiego problemu, ale uwierzyła lekarzowi, że jednak taki problem ma, i zgodziła się na zabieg.
Skoro i tak jechała już do Turcji na jeden zabieg, dlaczego od razu nie zrobić drugiego – pomyślała. W dodatku specjalnie czekała dłużej, żeby zabieg mógł wykonać bezpośrednio jakiś profesor.
Do mnie trafiła 4 miesiące później z blizną na plecach szerokości palca, a do tego w kształcie zbliżonym do zapisu EKG serca, które bije ostatkiem sił.

Blizna na plecach po operacji w Turcji / fot. arch. L’experta
Blizna wygląda tak, jakby ktoś wykonał najpierw lewe cięcie niżej, potem prawe wyżej, linie się nie schodziły, więc zostały połączone dodatkowym cięciem, łączącym pośrodku pleców, ale z jakiegoś powodu robiąc to łączące cięcie postawił na trochę fantazji i zrobił je w kształcie V.
Nie wiem jaki miał być cel. Przypadek? Raczej nie. Konieczność? Też nie sądzę, bo w ogóle nie było konieczności operacji w tym miejscu.
Może znak firmowy chirurga „to moje dzieło, jak tak tnę”, być może przekaz dla pacjentki „pamiętaj, ja ci to zrobiłem”, a może pokaz siły „mogę ciąć jak chcę”.
Przypomniała mi się scena z dzieciństwa. Jechałam rowerem odwiedzić kolegę, który przeprowadził się na nowe osiedle. Dojechałem do osiedla. I na koniec była droga osiedlowa, która biegła między dwoma nowo postawionymi blokami. Logicznie droga powinna przebiegać prosto, ale tak nie było, w połowie pojawiał się zygzak i dalej biegła prosto. Dziwne to było, i nielogiczne, bo to nie był zakręt, ominięcie drzewa, i ten zygzak nie wiadomo po co był. Potem się dowiedziałem w domu kolegi, że… tak wyszło, jedna ekipa robiła drogę od góry, druga od dołu i te drogi nie spotkały się pośrodku, stąd ten zygzak, żeby je połączyć.

Droga – fuszerka, rys. arch. L’experta
Zabieg u pacjentki wygląda na podobnego typu fuszerkę.
Osobną sprawą jest nadal to, dlaczego w ogóle zaproponowano klientce ten zabieg. Jest to dziwne i logicznie niewytłumaczalne.
Zrobić szybko i jak najwięcej
Przy okazji przeszczepów włosów w Turcji pisałem o filozofii „tu i teraz”. Ale w parze z nią idzie filozofia „jak najwięcej”. Tylko to tłumaczy, dlaczego namawia się na zabiegi, do których nie ma wskazań.
To, co zostało obiecane, w każdym z opisanych przypadków zostało zrealizowane – brwi zostały podciągnięte, skóra na plecach usunięta.
Tyle że zostały blizny.
A przecież nie były to operacje ratujące życie, w których blizna jest ostatnią sprawą, o której się myśli. To były zabiegi estetyczne. Pacjenci pojechali po urodę, a zostali oszpeceni.
Kupowanie kota w worku
Czy te osoby były zadowolone z obsługi pozamedycznej – TAK
Czy zostało wykonane to, na co się umówili? – TAK, a nawet więcej (zostali namówieni)
Czy wiedzieli o bliznach? – NIE
Czy dużo oszczędzili na zabiegach w porównaniu z tym, co musieliby zapłacić w Polsce? Biorąc pod uwagę, że teraz czeka ich wielomiesięczne leczenie blizn – NIE
Pacjenci oczywiście podpisują przed zabiegami zgody, ale czy na pewno wiedzą, co dokładnie podpisują?
Nie ma swobodnej komunikacji, bo odbywa się ona w języku angielskim, który dla obu stron jest językiem obcym. Taki zabieg może się okazać kupowaniem kota w worku.
Nie mówię, że musi być źle.
Dużo osób wraca z zabiegów w Turcji zadowolonych. Ale warto mieć świadomość ryzyka i skalkulować, czy warto je podejmować.
Tym konkretnym pacjentom się to nie opłaciło.
Blizny i co dalej?
Osoby, o których piszę w artykule, nie pojadą usuwać blizn po zabiegach do Turcji. Po pierwsze, bo się boją.
Skoro raz nie wyszło, jaka jest gwarancja, że kolejne terapie zakończą się sukcesem?
Ale jest też drugi powód – turystyka medyczna jest nastawiona na szybkie i jednorazowe zabiegi, a blizn nie da się usuwać szybko i jednym zabiegiem.
Czy ci pacjenci będą domagać się odszkodowania? Teoretycznie mogą, ale w Turcji obowiązuje prawo lokalne, co utrudnia sprawę. Poza tym przed zabiegiem podpisywali jakieś dokumenty, więc możliwe, że także oświadczenia, że mają świadomość, że zabieg może pozostawić po sobie takie blizny. Bo sam zabieg został zrobiony… dobrze, w tym sensie, że brwi, które miały być podniesione, zostały podniesione. A że mogła być lepsza technika zastosowana? Tak, jak napisałem – nie wiadomo, co było w podpisanych dokumentach.
Pacjent jednorazowy
Pisałem w poprzednim artykule, że według różnych statystyk poziom opieki medycznej (technologie, dostęp do opieki medycznej) w Turcji jest wyższy niż w Polsce. Ale te dane dotyczą opieki publicznej i ciężkich chorób. Przy operacjach plastycznych nie trzeba mieć aż tak zaawansowanego sprzętu, jak w przypadku innych gałęzi medycyny (rezonans magnetyczny czy inne skomplikowane urządzenia).
W chirurgii plastycznej potrzebny jest generalnie skalpel i kilka narzędzi chirurgicznych, plus sprzęt anestezjologiczny.
Reszta, to wiedza lekarza i jego przyłożenie się do zabiegu. To są jednak najczęściej duże operacje, po których nie zawsze wszystko się dobrze i szybko goi, a pacjenci najczęściej zostają w klinikach 2–3 dni, czasem tydzień. To nie jest dużo. Szczególnie, że realizując filozofię „jak najwięcej”, robią często kilka zabiegów naraz, co jest dużym obciążeniem dla organizmu.
Warto mieć naprawdę świadomość, że w Turcji zakłada się, że przyjeżdża do nich tzw. pacjent jednorazowy.
Większość z tych osób już nigdy nie wróci, więc trzeba maksymalnie wykorzystać ich obecność, czyli zaproponować dodatkowe zabiegi – często takie, które nie są w ogóle potrzebne.
Niska cena. Gdzie jest haczyk?
Z pewnością turystyka medyczna do Turcji nie ustanie, bo ceny zabiegów są tam bardzo korzystne. Ale z czego to wynika, jak to możliwe, że to się opłaca? Gdzie jest haczyk?
Najczęściej, gdy jakiś kraj nastawia się na taką turystykę, to opłacalność wynika z tego, że kraj jest biedny, więc sprzedaje się usługi i produkty za jakąkolwiek cenę.
Albo – i tutaj mamy raczej ten przypadek – robi się operacje tak masowo i szybko, że stawka za godzinę i tak wychodzi atrakcyjna.
Przy tym nie przywiązuje się aż takiej wagi do estetyki (wtedy też jest szybciej), tylko wykonuje się taśmowo zabieg za zabiegiem, byleby nie było drastycznych powikłań
Zabiegi w Turcji, poważne powikłania
Jedno z głośnych powikłań po zabiegach w Turcji to przypadek modelki Pauliny Werner, która najpierw poleciała do Turcji poprawić nos, a potem, zadowolona z efektów, poleciała drugi raz na zabieg wszczepienia implantów w pośladki. Implanty były za duże, rany się nie goiły, ciekła z nich ropa. W takim stanie wróciła do kraju.
Z sepsą trafiła do szpitala, gdzie uratowali ją polscy lekarze.
Również Ewelina Kubiak, czyli Ewel0na, kilka lat temu przeszła w Turcji zabieg liposukcji, który niemal przypłaciła życiem. Opowiadała potem, że bardzo żałuje tej decyzji.
A jednak nie powstrzymało jej to przed kolejnymi zabiegami – też liposukcja, też w Turcji, tylko że w innej klinice.
Na swoim Instagramie mówiła, że jest zadowolona. Ale nie wiem, jak było naprawdę, bo równie dobrze mogła być do tego zobowiązana np. umową reklamową z kliniką.
Ja celowo nie poruszam w tym artykule kwestii bezpieczeństwa, bo to jest tak oczywista dla mnie sprawa, że nie wiem czy bym komuś polecał Turcję właśnie z tego powodu.
A jak już ktoś by się uparł na duży zabieg plastyczny w Turcji i miałbym mu doradzić, to tylko z 2-3 tygodniowym pobytem po operacji w Turcji.
Ludzie lecą do Turcji i liczą, że ich akurat nie spotka nic złego. Trudno też oprzeć się sugestywnej reklamie. Ci, którzy się przeliczyli, często trafiają potem do mnie (z tymi mniej drastycznymi powikłaniami) lub na oddziały szpitalne, kiedy problem powikłań jest poważny.