Marek Wasiluk
 

Źródła wiedzy na temat medycyny estetycznej, czyli z czego korzystają pacjenci i profesjonaliści

Moją pierwotną ideą było napisanie tekstu o tym, skąd czerpią wiedzę profesjonaliści. Kiedy jednak zacząłem to analizować, doszedłem do wniosku, że najczęściej źródła wiedzy dla profesjonalistów i pacjentów są wspólne i niekoniecznie mają cokolwiek wspólnego z… profesjonalizmem.

1 / Social media

Mam wrażenie, że głównym źródłem wiedzy na temat zabiegów i technik ich wykonywania są aktualnie… social media, niestety. I to nie tylko dla potencjalnych pacjentów gabinetów. Także tzw. profesjonaliści korzystają np. z filmów zamieszczonych na YouTube z instrukcjami, jak wykonywać zabiegi.
Z jednej strony, przynajmniej z perspektywy pacjenta, to dobrze, że w social mediach jest dużo informacji, bo przecież zanim trafią do gabinetu chcę się dowiedzieć wcześniej czegokolwiek o różnych metodach. Aczkolwiek warto mieć w głowie to, że nie są to informacje zwalidowane, czyli że niekoniecznie i nie zawsze będą prawdziwe i raczej są „uśrednione”, a nie dopasowane do indywidualnych potrzeb poszczególnych osób. Nie mówiąc już o kwestii marketingu, półprawd i manipulacji, by zachęcić do stosowania jakiejś metody. Bo film można zmontować, można powtórzyć ujęcie, można coś wyciąć, coś pominąć.
Tutaj dygresja z rynku wydawniczego.

Pamiętam dodatek z serii beauty do jednego z lifestylowych czasopism. Poświęcony był w duże mierze przebarwieniom. I niemal strona po stronie były reklamy różnych firm/metod usuwania przebarwień. Na pierwszej znajdowała się informacja, że najlepszy na przebarwienia jest IPL. Na drugiej reklamie, jako najlepsza metoda zachwalany był peeling kosmetyczny, na kolejnej laser frakcyjny. I tak chyba 5 różnych całostronicowych reklam prezentowało 5 odmiennych metod, i każda z nich była „najlepsza” na przebarwienia.

Która reklama kłamała, a która mówiła prawdę? Można powiedzieć, że wszystkie i że żadna, bo najlepsza metoda to taka, którą się ustali dla konkretnego pacjetna, na bazie obserwacji jego konkretnego problemu, wywiadu medycznego i szeregu innych czynników, jak np. wiek, tryb życia.
Social media są bardzo popularnym źródłem wiedzy wśród pacjentów, którzy traktują informacje obejrzane i przeczytane bezrefleksyjnie. Dwa przykłady:

Kobieta wpada na pomysł, że sama sobie wstrzyknie kwas hialuronowy. W Internecie znalazła link do strony, gdzie można kupić preparat. Obejrzała tutorial na YouTubie, jak się to robi, po czym sama sobie wstrzyknęła kwas hialuronowy. Podziwiam odwagę. Skończyło się powikłaniami.

To w ogóle znamienne, że teraz ekspertem od powiększania ust mieni się zarówno lekarz, który robi zabiegi od dziesięciu lat i osoba, która zobaczyła na YouTube, jak to się robi i zaczyna wykonywać te zabiegi. I w zasadzie po dwóch tygodniach mianuje się ekspertem w powiększaniu ust w social mediach. To jest prawdziwy przypadek, a nie wymyślony. Niestety coraz mniej jest rozsądku, pokory i ostrożności. Mnie to przeraża coraz bardziej.

Drugi przypadek. Mężczyzna napisał do mnie mail z prośbą o radę. Wstrzyknął sobie sam kwas hialuronowy w penisa, aby go powiększyć i pytał mnie, dlaczego nie ma efektu. Pan nie wpadł na pomysł, żeby może umówić się na taki zabieg do profesjonalisty, tylko dumny z siebie, że samodzielnie wstrzyknął sobie preparat i że „wszystko poszło dobrze”, pytał, co powinien zrobić, żeby był widoczny efekt tego zabiegu.

Ludzie traktują siebie jak króliki doświadczalne. Każdy ma własne ciało, niektórzy zaniedbują je przez śmieciowe jedzenie i używki, inni się samookaleczają, a inni robią sobie samodzielnie zabiegi medycyny estetycznej, które należą do domeny lekarzy. Niby nic mi tego, jak ludzie traktują własne ciało, ale sprzeciwiam się takiemu eksperymentowaniu i uważam, że powinno się edukować ludzi, że ważny jest zdrowy styl życia, a wszelkie ingerencje przynależne do specjalistów, należy zostawiać specjalistom, i nie robić tego na własną rękę.

2 / Hurtownia

Zaskoczyło mnie odkrycie, że źródłem wiedzy dla profesjonalistów bywa… hurtownia (kosmetyczna, medyczna).
Niedawno trafiła do mnie kobieta z powikłaniem po hydroksyapatycie wapnia. Zabieg zrobiła w miejscu pozycjonującym się na profesjonalne, ale jak się okazało nie do końca profesjonalnym, u kosmetolożki.

Wyszło nie tak jak trzeba i kosmetolożka przyznała, że na zakup preparatu namówiła ją pani w hurtowni medycznej, mówiąc przy sprzedaży, że jak coś pójdzie nie tak, to rozpuści się preparat hialuronidazą. A przecież każdy, kto ma chociaż minimalną wiedzę na ten temat, wie, że hialuronidaza rozpuszcza kwas hialuronowy, ale hydroksyapatytu wapnia nie. Co więcej, nic nie rozpuszcza hydroksyapatytu wapnia.

Było więc tak, że ktoś niekompetentny rozprzestrzeniał nieprawdziwe informacje, a inny niekompetentny przyjął je bez weryfikacji i kłopot gotowy.
Przypomina mi to też starą sprawę, którą kiedyś opisywałem, z gazem do karbosksyterapii. Hurtownia rowerowa nie widziała żadnego problemu w tym, żeby sprzedawać niecertyfikowany gaz CO2 do takich celów, chociaż być może nie wiedziała tego. Problemu nie widziała też osoba, która taki gaz na potrzeby zabiegu z zakresu medycyny estetycznej kupowała.
Kiedy sprzedawca preparatów/sprzętu staje się ekspertem od medycyny estetycznej zaczyna to być przerażające. A kiedy kupujący w to wierzy, albo nie ma umiejętności i wiedzy, żeby to zweryfikować, to już katastrofa.

3/ Przypadkowe szkolenia

Większość szkoleń nastawiona jest na sprzedaż konkretnych preparatów czy korzystania z konkretnych urządzeń. Pokazują więc rzeczywistość w sposób wycinkowy. Zresztą każde szkolenie będzie z zasady wybiórcze. Kompleksowa może być szkoła.
Z wiedzą z takich szkoleń często idzie się potem drogą na skróty.

Pamiętam przypadek kosmetyczek, które szkoliły się z powiększania ust kwasem hialuronowym. Ponieważ produkt był kosztowny, to postanowiły w ramach ćwiczenia techniki zabiegowej podawać sobie nawzajem do ust żel przeznaczony do USG.

Mam też trochę straszny, a trochę śmieszny przypadek z podwórka stomatologicznego – przykład tego, co się dzieje, gdy osoba niekompetentna wchodzi w piórka eksperta, a druga realizuje pomysły tej pierwszej.
Pewna asystentka stomatologiczna była bardzo mocno zainteresowana dokształcaniem się, tylko znalazła złego eksperta – technika stomatologicznego, u którego szkoliła się z technik dentystycznych, w tym z różnych „nowoczesnych” metod. Ta kobieta miała wadę zgryzu, nosiła aparat, problemy z okluzją, więc postanowiła zrobić sobie specjalną diagnostykę, zaproponowaną przez tego technika dentystycznego. Ale wcześniej potrzebny był jej wycisk zębów.
Aby wyjaśnić co się stało, najpierw dygresja: do robienia wycisków zębów przeznaczone są różne masy, bardziej i mniej elastyczne (mogą być plastyczne jak gęsta galaretka lub twarde, niemal jak kamień). W zależności od przeznaczenia wycisku i warunków w jamie ustnej dobiera się odpowiednią masę. Druga dygresja – wyciski robi się, aby odwzorować zęby, co jest potrzebne np. przy leczeniu ortodontycznym, protetycznym. Nakłada się masę na specjalną łyżkę w kształcie łuku, przykłada do zębów, a gdy zaczyna twardnieć ściąga się ją. Powstaje w ten sposób dokładne odwzorowanie zębów.
Zęby z natury są gładkie, bez zaczepów, które blokują wyciąganie masy. Ale ta kobieta miała aparat ortodontyczny, czyli na zębach były zamki, a w takich sytuacjach wycisk robi się rzadko, a jeśli już to używając delikatnej masy, która po zastygnięciu jest na tyle elastyczna, żeby dała się łatwo zdjąć z zębów. Masa do wycisków w momencie nakładania ma konsystencję pasty, a potem twardnieje. Żeby ją bez problemów wyjąć musi być po zastygnięciu trochę jak guma, elastyczna.
Asystentka przyszła do stomatolożki, z którą pracowała, po wycisk wybraną przez siebie metodą, skonsultowaną czy też zaproponowaną przez tamtego technika dentystycznego. I wymusiła zrobienie go gęstą masą, pomimo dużych wątpliwości lekarki co do użycia gęstej masy. Technik dentystyczny uważał, że wykonanie go gęsta masą zapewni większą precyzję (co jest prawdą) i nic się nie stanie.
Lekarka powiedziała, że to jest zły pomysł, że przy aparacie na zęby nie robi się wycisków gęstą masą, ale jej asystentka nalegała, że taki chce, żeby jej wykonać koniecznie, na jej odpowiedzialność, bo technik tak mówi i jest tego pewien.

Stomatolożka uległa, wsadziła kobiecie łyżkę do wycisku z masą na górne zęby, ale… już tej masy i łyżki nie wyjęła. Masa zastygła tak na zębach i aparacie, że nie dało się jej wyciągnąć. Skończyło się na piłowaniu twardej jak kamień masy wiertłem, łamaniu kleszczami i obcęgami i wydłubywaniu jej, co zajęło ponad godzinę i przez godzinę masa z łyżką była na zębach. Taki był efekt tego przypadkowego szkolenia.

4/ Koleżanka

Koleżanka jako wyrocznia w sprawie zabiegów medycyny estetycznej to też nie jest dobre źródło informacji. Czasem osoby planujące zabieg myślą – ona zrobiła i zachwala, to ja też zrobię. A koleżanka może być młodsza, starsza, inaczej się starzeć, mieć inną kondycję zdrowotną.

5/ Plotka i fake newsy

Fake newsy czasem kreowane są świadomie, a czasem nieświadomie, jak chociażby opisana przeze mnie niedawno sprawa z botoksem w roli głównej. Artykuł na temat pewnych, najnowszych badań nad toksyną botulinową był niby rzetelny, ale jedno źle przetłumaczone zdanie zmieniało jego wymowę – komórkę mózgową ktoś pomylił z nerwową, co doprowadziło do skrótu myślowego, że toksyna botulinowa przenika do mózgu, jest więc szkodliwa.

Przeczytaj:
Botoks przenika do mózgu to fakenews

Ale bywają też jawne manipulacje. Pamiętam jak ktoś próbował wprowadzić na rynek krem, który miał w ciągu 10 minut prostować zmarszczki na czole. Był do tego nawet zmontowany film, który pokazywała bardzo sugestywnie, w jaki sposób to się dzieje. Ale ten film był jawną manipulacją. Na tej zasadzie ja też potrafię wyprostować zmarszczki, bo jak wstaję rano i mam po nocy odciśniętą skórę na twarzy, to po kilku minutach masowania ona się wygładza. Nieprofesjonaliści jednak kupują taki przekaz, że krem w 10 minut wygładza zmarszczki, a przecież wystarczy włączyć logiczne myślenie, bo to jest tak jak uwierzyć, że wystarczy machać rękami i będzie się latało.

Poziom eksperckości bywa też taki jak w przypadku, który kilka lat temu można było zaobserwować na jednym forum dla rodziców. Ktoś zadał pytanie (nie wiem, czy to była prowokacja, czy na serio), czy przez seks oralny można zajść w ciążę. Pojawiły się poważne odpowiedzi wyjaśniające, dlaczego nie jest to możliwe, ale zdarzyły się też odpowiedzi, że tak, „że trzeba uważać” albo, że tak, bo „sperma dostaje się do organizmu”. I nie wiadomo, czy ktoś odpowiadał tak na poważnie, a jak dla żartu, to przecież nie ma gwarancji, że autor/autorka posta nie odebrali takich odpowiedzi serio.

Czasem poziom eksperckości na rynku medycyny estetycznej trochę mi przypomina dyskusję na tamtym forum.

Bez komentarza

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.