Marek Wasiluk
 

Iluzja wiedzy w medycynie estetycznej

Inspiracją do tego tekstu są moje obserwacje rynku medycyny estetycznej, ale też afera wokół Collegium Humanum, gdzie za 10 tys. zł. w parę miesięcy można zdobyć dyplom MBA, a dodatkowo ubiegłotygodniowa wizyta pacjentki z powikłanie po kwasie hialuronowym.

Znam rynek medycyny estetycznej z własnej, kilkunastoletniej już praktyki. Perspektywę poszerzył mi ostatnio udział w kilku konferencjach, rekrutacja pracowników do kliniki L’experta oraz rozmowy z innymi lekarzami. Chciałbym dzisiaj pokazać, jaki jest „uśredniony” poziom wiedzy ekspertów od medycyny estetycznej. Skupię się na lekarzach, ale proszę nie wyciągać błędnych wniosków. Bo jeśli w przypadku lekarzy jest dosyć niesatysfakcjonująco, to wyobraźmy sobie, jak jest w przypadku osób, które biorą się za medycynę estetyczną bez wystarczającego wykształcenia bazowego!

Iluzja wiedzy

Poskładały mi się puzzle w obraz medycyny estetycznej, który staje się dzisiaj dominujący. Mógłbym go zatytułować: ILUZJA WIEDZY. Taką iluzję wiedzy, iluzję, że wiedzą, co robią i o co w medycynie estetycznej chodzi, mają nie tylko kosmetyczki, ale też lekarze. Ten obraz budowany jest przez wykonujących zabiegi, którzy podchodzą do medycyny estetycznej jak do miłej, fajnej profesji, która jest bezproblemowo-bezpieczna, nie stawia żadnych ograniczeń, za to przynosi ogromne profity.

Ten obraz budowany jest też przez pacjentów, którzy karmieni reklamami uwierzyli, że medycyna estetyczna to lekkie, bezpieczne zabiegi, po których dobrze się poczują, i że nie wymaga z ich strony ostrożności i krytycznego myślenia.

I wszystkim wydaje się, że tak jest, że jest super, „bo przecież zabieg był zrobiony, coś się poprawiło, nic się nie stało, nie na powikłań” , tylko czy na pewno? Czy profesjonalista i pacjent realnie wiedzą co zrobili, co wstrzyknęli, jaki skład ma dany preparat, jak działają główne i medialne jego składniki, ale też jak działają dodatki, o których się nie mówi? I jak one oddziałują na tkankę, na organizm, nie tylko po roku, ale po 3, 5, 10 latach? Raczej rzadko.

Kto na podtrzymywaniu takiego idealnego i jedynie pozytywnego obrazu procedur upiększania traci? Pacjent. Chociaż nie zawsze bezpośrednio i bardzo rzadko od razu. Kto zyskuje? Ci którzy wykonują zabiegi, ale jeszcze bardziej dystrybutory preparatów i urządzeń.

Chcesz być gwiazdą, zachowuj się jak gwiazda

W budowaniu iluzji wiedzy biorą udział certyfikaty, którymi specjaliści obwieszają ściany gabinetów. W pacjentach budzą one zaufanie, chociaż nie są żadnym gwarantem jakości usług. Ulegamy skrótowi myślowemu, automatyzmowi – certyfikat jest namaszczeniem na specjalistę.

Bez znaczenia, czy kurs trwał kilka godzin czy dwa dni, czego dotyczył i kto go sponsorował albo jakie kompetencje miał prowadzący kurs. A przede wszystkim, czy specjalista jest w stanie dokonać transferu wiedzy z takiego kursu do praktycznego zastosowania w gabinecie.

Freddie Mercury mówił „chcesz być gwiazdą, zachowuj się jak gwiazda”. W Ameryce popularne jest „Fake it till you make it” („Udawaj, aż ci się uda”). I chociaż to powiedzenie ma pozytywne zastosowanie w wielu obszarach biznesu i rozwoju osobistego, bo pomaga uwierzyć w siebie osobom o niskim poczuciu wartości („udawaj pewnego siebie, dopóki nie staniesz się takim“), to wolałbym jednak, aby specjalista medycyny estetycznej nie obrósł w piórka eksperckości, tylko na postawie tego, że zrobił mnóstwo kursików, po których będzie udawał, że jest już super ekspertem.

Idąc jeszcze dalej – jeśli powiesz komuś tysiąc razy to samo kłamstwo, ludzie w to uwierzą. Np. wierzą, że coś jest ładne, bo ktoś im to powiedział, mimo iż jest na odwrót.

Widzę czasem na Instagramie zdjęcie „przed” i „po” zabiegu z opisem w „ochach” i „achach”, „zobaczcie, jaki piękny efekt”. Problem w tym, że na zdjęciu „po” rezultat jest co najmniej dyskusyjny, ale skoro specjalista pisze „zobaczcie, jakie to jest piękne”, jego fani czy obserwatorzy bezrefleksyjnie powtarzają w komentarzach te zachwyty. Podejrzewam, że gdyby nawet zdarzył się ktoś, dla kogo nie jest piękne, to też nie napisze, że „król jest nagi” w obawie, że się skompromituje, bo może czegoś nie rozumie, nie widzi, nie zna się.

Inspiracja musi zastać cię przy pracy

Antidotum na iluzję wiedzy jest pokora i zrozumienie, że w medycynie estetycznej nie ma cudownych zabiegów i cudownych efektów robiących się same. Medycyna estetyczna może dawać wspaniałe rezultaty pod warunkiem, że traktuje się, ją jako ciężką pracę, praktykuje się ją odpowiednio długo.
Zrobię skok w stronę sztuki. Zdarzało mi się już na blogu kilka razy pisać, że lekarz medycyny estetycznej to nie tylko rzemieślnik solidnie wykonujący swoją pracę, to także artysta. Pablo Picasso powiedział „Inspiracja istnieje, ale musi cię zastać przy pracy”.

Wspaniałe rezultaty u swoich pacjentów mogą osiągnąć wyłącznie lekarze, którzy pracują na tyle wytrwale, długo, że inspiracja (np. w postaci autorskiej terapii, doskonale dobranej metody do pacjenta, połączenia różnych kropek, żeby osiągnąć w przypadku konkretnego pacjenta optymalny rezultat) ma szansę się objawić i zastać ich przy pracy.

Bez wysiłku to się nie uda, chyba że fartem, ale to trochę niebezpieczne liczyć na łut szczęścia.

Od lat w tym samym miejscu

Ale uwaga, sama praca, bez stałego i świadomego poszerzania kompetencji, bez czerpania inspiracji z wielu źródeł, bez analizy tego, co już się zrobiło, też nie wystarczy. Niedawno miałem kontakt z lekarzem, którego pamiętam sprzed 7 lat. Był wtedy początkującym lekarzem medycyny estetycznej, już wtedy z dużym efektem samozadowolenia z siebie.

Dziś jest mentalnie i kompetencyjnie w podobnym miejscu, co 7 latach temu. Na pewno ma lepszą technikę zabiegową, więcej pacjentów, robi więcej zabiegów, ale nie nauczył się niczego, jeśli chodzi o komplementarność odmładzania.

A co powiedzieć o osobie, która po kilkunastu latach praktykowania medycyny estetycznej, mimo iż w Internecie chwali się swoimi osiągnięciami i jest rozpoznawalna jako ekspertka, nie radzi sobie z prostym, wręcz typowym powikłaniem po kwasie polimlekowym? Ostatnio konsultowałem na prośbę pewnej osoby postronnej taki przypadek, bo lekarka, o statusie „ekspertki”, mierząc się z powikłaniem – spanikowała.

Co te osoby robiły przez kilka, kilkanaście lat wykonywania zawodu? Ciągle te same zabiegi, te same techniki, bez pogłębiania wiedzy i bez zrozumienia, jak działają preparaty, których używają?

Może nie powinno mnie to dziwić, skoro nawet na konferencjach branżowych, zamiast podnosić medycynę estetyczną na wyższy poziom, ciągle dyskutuje się, czy preparat podawać kaniulą czy igła, i dlaczego kwas hialuronowy daje sztuczne efekty.

Ścieżka kariery w medycynie

Sporo o rynku medycyny estetycznej i podejściu lekarzy wchodzących na ten rynek, dowiaduję się też przy rekrutacjach do pracy w klinice L’experta.
Te rozmowy pokazały mi, jak u większości wygląda ścieżka kariery. Dużo młodych lekarzy już w trakcie stażu lub specjalizacji zapisuje się do szkół medycyny estetycznej, z planem, że będą pracować jako lekarze w obrębie swojej specjalizacji, w szpitalu czy przychodni, a popołudniami będą robić medycynę estetyczną. Z biznesowego punktu widzenia, pomysł nie wydaje się zły (dla nich), ale nie jest to dobra opcja dla pacjentów.

Tacy lekarze znajdują bez problemu zatrudnienie np. w gabinetach kosmetycznych, które podnoszą sobie prestiż tym, że zabiegi u nich wykonuje lekarz. W dodatku ten młody lekarz od razu stają się tam głównym lekarzem, sam fakt wykształcenia lekarskiego wystarcza. A przecież nawet po skończeniu studiów podyplomowych z zakresu medycyny estetycznej, niewiele jeszcze się potrafi. Tak naprawdę jest się dopiero osobą rozpoczynającą zawód, uczącą się cały czas.

Jeśli wybieramy się w długą podróż, np. na Chorwację, dużym samochodem, powiedzmy minibusem, żeby zmieściło się 7 osób, to nie zaproponujemy, aby kierował nim ktoś, kto dopiero co zdał egzamin na prawo jazdy. Świeżo upieczony kierowca potrzebuje czasu, przejechanych kilometrów w różnych warunkach, aby nabrać doświadczenia i bezpiecznie prowadzić.

Wszystko wydaje się fajne i mało skomplikowane, dopóki nie trafi się powikłanie. Początkujący lekarz może sobie z nim nie poradzić. A szkoły tego nie uczą.

Fałszywe dyplomy i nieetyczne praktyki

Skoro o szkołach mowa, jak wygląda w Polsce edukacja pokazuje trochę najnowsza afera z Collegium Humanum. Skoro są chętni, skoro się pchają, skoro jest zapotrzebowanie, to zróbmy szkołę i ułatwmy zdobycie dyplomów, oczywiście za odpowiednią kasę. Tak działała prywatna uczelnia Collegium Humanum, która kształciła m.in. na kierunku MBA (Master of Business Administration). Do tej pory dyplom MBA kojarzył się z prestiżem, bardzo wymagającymi dwuletnimi lub trzyletnimi studiami, i bardzo kosztownymi. Nie każdy jednak ma czas na studiowanie (czy zdolności), a potrzeba takiego dyplomu jest duża. Ukończenie MBA ułatwia karierę, także dostęp do posad w radach nadzorczych państwowych spółek.

Collegium Humanum produkowało więc absolwentów MBA hurtowo, za 10 tys. zł od dyplomu. Jak donoszą media studia były niskiej jakości, a część osób nie pojawiało się na zajęciach nigdy, dyplom można było po prostu „kupić”.

Uczelnia swoją ofertę kierowała m.in. do polityków i samorządowców w całym kraju, pisząc, że proponują studia MBA, które uprawniają do zasiadania w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa, że są u nich wyjątkowo tanie i że można je dofinansować z Funduszu Pracy, więc wystarczy się  zwrócić do swojego pracodawcy, czyli do samorządu, i on je dofinansuje. Mamy więc teraz w Polsce tysiące „specjalistów” z fake’owymi dyplomami, chociaż formalnie wydanymi przez uczelnię.

W kształceniu związanym z medycyną estetyczną także produkuje się wielu specjalistów, którzy poza dyplomem, nie za wiele w czasie studiów zyskują. Ale oprócz tego stosowane są też inne nieuczciwe praktyki w kształceniu.

Jedna ze szkół podyplomowych w Polsce szkoli ze stosowania pewnego preparatu pod oczy, w sytuacji, gdy nie tylko ten preparat nie ma wskazań do stosowania pod oczy, ale nie ma też odpowiedniego certyfikatu. Jak to możliwe? Jakiego typu układ zawarła uczelnia z dystrybutorem preparatu, że robi takie rzeczy? Czy to głupota czy chodzi o pieniądze? Po skończeniu takiej szkoły lekarze wychodzą z błędnymi informacjami, którymi mogą tylko zaszkodzić pacjentom.

I kogo za to winić? Młodych lekarzy, którzy się nie znają, bo są niedoświadczeni i ufają w to co im na studiach mówili? Czy wykładowców, którzy taką wiedzę, pozornej jakości, przekazują? A gdzie w tym wszystkim jest pacjent, jego dobro i bezpieczeństwo? Kto o tym myśli?

Jeszcze jeden przykład. Dwa lata temu na uznanej konferencji naukowej pojawił się wykład firmy, której preparat miał być hitem. W podobnym czasie dystrybutorzy namawiali mnie do stosowania tego preparatu i nawet byłem wstępnie zainteresowany, ale w pierwszej kolejności zapytałem o certyfikat, bo jak zawsze chciałem rzetelnie sprawdzić informacje, a nie wierzyć „na słowo”. I nawet dostałem jakieś certyfikaty, ale brakowało w nim jednej strony z istotnymi informacjami. Gdy prosiłem o dosłanie, kontakt z ich strony się urwał.

Podejrzewam więc, że produkt nie miał odpowiedniego certyfikatu do podawania w Polsce. Ile jednak osób jest na tyle dociekliwych, co ja? Dlaczego na uznanych konferencjach dopuszcza się promowanie tego typu rzeczy?

Specjalizacja z medycyny estetycznej?

Jak powinno wyglądać kształcenie w medycynie estetycznej? Medycyna estetyczna nie jest specjalizacją, a wg mnie powinna. Aby zostać chirurgiem trzeba 6 lat studiów medycznych i 6 lat specjalizacji z chirurgii. Ktoś powie, że chirurgia to jednak poważna sprawa, bo związana jest z inwazyjnymi operacjami. Jednak nie każda specjalizacja w medycynie trwa tyle lat, co chirurgia, są takie, co trwają 4 czy 5 lat. Medycyna estetyczna nie jest tak inwazyjna jak chirurgia, ale to nie znaczy, że jest prosta. Wiele raz pisałem o tym, że łączy wiedzę z wielu obszarów medycyny i że jest jedną z najszybciej rozwijających się gałęzi medycyny w ogóle.

Nawet gdyby specjalizacja z medycyny estetycznej trwała 3 lata, przyniosłoby to niewyobrażalne korzyści dla branży. Roczne szkoły, szkoły podyplomowe, kursy tygodniowe czy dwudniowe, nawet jeśli są to zajęcia praktyczne, nie wystarczają.

100 zabiegów do pięknych ust

Spróbujmy przeanalizować najprostszy obszar działania w medycynie estetycznej – modelowanie ust. Można by zadać następujące pytanie: Ile trzeba wykonać zabiegów, aby poczuć, że naprawdę robi się dobrze usta? Jeśli ktoś powie, że to zależy od talentu, to sprostuję od razu, że talent to za mało.

Jeśli chodzi o technikę wstrzykiwania to ok. 20 zabiegów wystarczy. Żeby zabieg był bezpieczny, dodałbym drugie tyle. Aby było bezpiecznie, ładnie i pasowało do pacjenta, to już oceniam na 50-100 zabiegów.

Ale uwaga, nie można tego liczyć w ten sposób, że jak na kursie tygodniowym mam 10 modelek, a potem przez kolejny tydzień robię usta wszystkim chętnym znajomym, to po 2 tygodniach będę umieć modelować usta. Nie można tak kalkulować, bo nie widzimy efektu zabiegu od razu, on się zmienia, po tygodniu, po dwóch, kilku miesiącach. Konieczne jest też zdobycie doświadczenia i obserwacja, co się np. dzieje, gdy podamy kwas tej samej osobie po raz drugi i trzeci. Po drodze może wyjść kwestia radzenia sobie z powikłaniami. Dlatego proces dochodzenia od „nie umiem” do „potrafię” musi być rozciągnięty w czasie. Może więc wystarczy 50 pacjentek, by uznać, że potrafi się dobrze robić usta, ale w okresie np. 2 lat, a nie 6 miesięcy. Z czego przynajmniej połowa powinna przyjść chociaż 2-3 razy na uzupełnienie, jak preparat się wchłonie.

Tego się nie da dobrze połączyć

Wróćmy jeszcze do pomysłu lekarzy, by łączyć pracę w szpitali z pracą popołudniami i wieczorami w gabinecie medycyny estetycznej. Kiedy ktoś do mnie przychodzi z takim pomysłem, pytam się, jak?

Czy da się pracować do godz. 16 szpitalu, a od godz. 17 w gabinecie, powiedzmy 3 razy w tygodniu, i jaki to przyniesie efekt?

Specjalizacja czy praca w szpitalu zajmuje sporo czasu (minimum 7 godzin) i wymaga dużo energii i kondycji psychofizycznej. Jeśli ktoś po takim dniu idzie jeszcze do gabinetu, jest już na wstępie zmęczony. Jaką ma motywację? Czy wynika to z jego pasji, czy chęci zarobienia pieniędzy. Ktoś powie, że jedno drugiego nie wyklucza. Ale w takim razie można zapytać w ten sposób – skoro medycyna estetyczna jest czyjąś pasją, to dlaczego pracuje w szpitalu czy przychodni? Czyli czy ta motywacja jest wewnętrzna czy zewnętrzna. O wewnętrznej motywacji chyba nie ma mowy, gdy ktoś na pierwsze miejsce pracy wybiera szpital. Pozostają więc pieniądze. Raczej też taka osoba nie jest w stanie dzień w dzień pracować po 13 godzin (8 godzin w szpitalu i 5 w gabinecie), więc pewnie nie robi tego codziennie albo w takim wymiarze. Realnie więc może przeznaczać na pracę jako lekarz medycy estetycznej 10 godzin tygodniowo.

Czy da się nauczyć kompleksowo medycyny estetycznej i zdobyć doświadczenie pracując w tym obszarze 10 godzin tygodniowo? Moim zdaniem ciężko. Gdybym miał to odnieść do mnie, to dojście do takiego poziomu, że poczułem, że w miarę ogarniam większość tematów w medycynie estetycznej zajęło mi sześć lat codziennej praktyki. Jeśli ktoś robi to po 10 godzin tygodniowo, będzie potrzebował na to samo aż 18 lat!

A i to może nie wystarczyć, bo jak wspominałem, są osoby, które całe lata praktykują, a pozostają w tym samym miejscu, plus medycyna estetyczna się dynamicznie rozwija. Bo do kompleksowości w tej branży trzeba jeszcze wewnętrznej motywacji i odpowiedniego mindsetu. Nie wiem, ile w Polsce jest osób, które to mają. Czy znajdzie się choćby sto.

Tymczasem większości lekarzy po pół roku wykonywania zabiegów wydaje się, że są już świetnymi specjalistami. Koleje dwudniowe kursy z certyfikatami utrzymują ich w iluzji, że wiedzą o medycynie estetycznej już wystarczająco dużo.

Mówię tutaj o naprawdę kompleksowym podejściu. Że nie zajmujemy się wypełnianiem bruzd czy powiększaniem ust, ale całościowym podejściem do problemów pacjenta, czy to dotyczą urody, procesów starzenia, czy konkretnych defektów. Że jak przychodzi pacjent z blizną, to wiemy wszystko na ten temat, jak powstają blizny jakie są realne możliwości w ich leczeniu, jak działa laser od strony technologicznej i co może w kwestii tych blizn zdziałać, jakie inne metody można włączyć do terapii, itp. Do kompleksowego spojrzenia trzeba też dorzucić posiadanie odpowiedniego zaplecza technologicznego. To urządzenia, a nie preparaty, są najważniejsze w zabiegach medycyny estetycznej, a one wymagają dużych inwestycji.

Papuga też potrafi mówić

Pokazałem, jak to wygląd od strony specjalistów lekarzy. A teraz wyobraźmy sobie, że osoba wykonująca zabiegi medycyny estetycznej nie jest lekarzem. Znowu odnoszę się tu do rzetelnej i kompleksowej medycyny estetycznej. Taka osoba z reguły poświęca na swoje działania zawodowe dużo czasu, często więcej niż lekarze, tyle tylko, że nie ma odpowiednich podstaw do ich wykonywania. W przypadku nie-lekarzy iluzja wiedzy jest zwielokrotniona, bo takie osoby nie mają pojęcia czego nie wiedzą, jak rozległy jest zakres wiedzy, która jest potrzebna do naprawdę kompleksowego zajmowania się medycyna estetyczną.

Kosmetyczki, kosmetolożki, mają swoje fora, gdzie wymieniają się tą swoją nie-wiedzą. Widziałem, że szkolą już nawet z leczenia powikłań! Niestety, kiedy nie ma się odpowiedniej wiedzy i nie potrafi na bieżąco łączyć faktów, to takie działania porównałbym do zachowywania się jak papuga. Papugę można nauczyć mówić, i ona będzie powtarzała mądre rzeczy, tyle tylko, że nie będzie rozumiała, co się kryje za słowami.

Tak samo nie-lekarz może powtarzać coś na temat hialurodnidazy, ale już o tym, jak naprawdę z nią postępować, jakie mogą być realne zagrożenia, jakie są niuanse w zależności od pacjenta, co może się wydarzyć, jak przewidzieć różne scenariusze – tego nie będzie wiedziała, bo tego nie da się zrozumieć bez studiów medycznych. O takim właśnie przypadku napiszę kolejny tekst.

Kosmetyczka może więc spędzać w gabinecie 40 godzin tygodniowo i więcej, ale nadal nie łączyć pewnych faktów, bo brakuje jej fundamentów wiedzy. Technicznie nauczy się używania np. igły, ale ciągle nie będzie odróżniała tkanki tłuszczowej od tkanki podskórnej, będzie myliła podstawowe z perspektywy lekarza pojęcia, i realizowała różne nielogiczne pomysły.

Nawet studia i 3 szkoły nie wystarczą

Szkoły i kursy nie nauczą nie-lekarzy tego, co wiedzą lekarze, bo nie trwają 6 lat i nie są skupione na funkcjonowaniu ludzkiego ciała. Poza tym, jako osoba która skończyła medycynę oraz 3 różne szkoły medycyny estetycznej (2 w Polsce i 1 w Wielkiej Brytanii) wiem, że wykształcenie jest i tak dopiero początkiem uczenia się zawodu.
Jak te szkoły medycyny estetycznej wyglądały? W pierwszej z nich panował duży chaos. Z pewnością nie przygotowywała do zawodu. Moją metoda uczenia było inspirowanie się pojedynczymi zdaniami i szperanie w poszukiwaniu wiedzy na własną rękę, głównie w literaturze anglojęzycznej.
Druga nieźle przygotowywała od strony dermatologicznej, co ma znaczenie, choćby takie, żeby umieć rozpoznać czerniaka i nie zrobić przypadkiem zabiegu laserowego traktują go jako przebarwienie. Natomiast od strony samej medycyny estetycznej poziom był dość ograniczony, a od strony urządzeń, usłyszałem trochę słabych informacji. Ale jak mogłoby być inaczej, skoro zajęcia prowadził dystrybutor sprzętu, więc przedstawiał wiedzę od strony marketingowej, a nie profesjonalnej i obiektywnej.

I wreszcie trzecia szkoła, a właściwie studia z medycyny estetycznej na poziomie magisterskim (level 7), w Wielkiej Brytanii na Queen Mary University of London, najsolidniejsze. Te studia przede wszystkim wymagały myślenia. Program zbudowany był w oparciu o evidence-based medicien (EBM), czyli medycynę oparta na dowodach.

Co do samego uczenia w oparciu o EBM, to w odniesieniu do medycyny estetycznej wcale nie jest to łatwe, bo akurat badań i publikacji w obszarze medycyny estetycznej wcale nie ma tak dużo, jak w innych dziedzinach medycyny. Solidność nauczania – wymuszająca samodzielne myślenie, analizy, przekrojowe prace i wysnuwanie własnych wniosków – w Polsce nie spotykana na żadnych studiach podyplomowych z medycy estetycznej.

O tym, jak trudno uczy się medycyny estetycznej przy jej tempie rozwoju, świadczy fakt, że np. jeśli chodzi o najnowocześniejsze technologie, które uwielbiam i mam w gabinecie, to nie wszyscy moi wykładowcy słyszeli.

Praca dyplomowa, porównywalna z pracą magisterską, też wymagająca. Jednocześnie jej promotorzy przyznali szczerze, że mają problem z jej weryfikacją merytoryczną, bo nie mają aż tak szerokich kompetencji (pisałem o zaawansowanych technologiach w odmładzaniu). Już samo to, że na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni, ujętej wysoko w światowych rankingach, wykładowcy potrafią przyznać, że czegoś nie wiedzą, świadczy o dużej naukowej pokorze.

Jednak żadne studia nie zrobią z człowieka lekarza medycy estetycznej. To można zrobić jedynie własną praktyką, opracowywaniem własnych pomysłów na terapie w konkretnych przypadkach, analizą i stałym dokształcaniem się w oparciu o to, co widzi się w bieżącej pracy w gabinecie i w bieżących potrzebach pacjentów. Myślenie, wyciąganie wniosków i odpowiednio duża ilość wykonanych zabiegów.

Jeszcze raz powtórzę za Pablo Picasso: inspiracja istnieje, ale musi Cię zastać w czasie pracy.

Ostatni komentarz
  • Nie można było tego ująć lepiej! Prócz lekarzy, każda kosmetolog powinna to przeczytać i wziąć do serca, przesłanie dla każdego zabiegowca! 🥰

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.