Działam na rynku medycyny estetycznej od kilkunastu lat, dużo piszę na blogu o dobrych i złych praktykach, o tym, co robić, a czego nie warto, leczę powikłania i staram się promować rzetelność w medycynie estetycznej. Ale ten rynek, zamiast wykorzystywać rozwój technologiczny i możliwości medycyny estetycznej premium, zmierza niestety w odwrotnym kierunku. Taki jest przynajmniej stan na dziś
Social media – wielka samowolka
Obserwuję rynek medycyny estetycznej od niemal dwóch dekad i stwierdzam, że bardzo dużą szkodę wyrządziły mu social media, gdyż dopuszczają samowolkę, totalną swobodę publikowania wprowadzających w błąd treści, które odbierane są jako prawdziwe.
Nie ma nad tym żadnej kontroli. W drukowanych czasopismach czy lifestylowych portalach istniał nadzór nad treściami. Nie publikowano totalnych głupot, bo to świadczyło źle o wydawnictwie i psuło markę. Ale to się zmieniło.
Nadal istnieją wiarygodne źródła informacji, ale jest ich coraz mniej, a trendy kreują się tam, gdzie tej wiarygodności niemal nie ma – na Instagramie i TikToku (już nawet nie na Facebooku). A w tych portalach społecznościowych rządzą zupełnie inne zasady podawania treści.
Ma być jak najbardziej atrakcyjnie, a nie jak najbardziej merytorycznie. Ma być jak najkrócej, a nie tak, aby jak najlepiej zgłębić temat.
Powoduje to totalny zamęt, spłycanie treści i zalewanie szerokiego grona odbiorców nie tym, co jest dobre, ale tym, co najbardziej przyciąga i szokuje. W dodatku każdy może być twórcą i nazwać się jak chce – ekspertem, specjalistą, profesjonalistą. Nikt tego nie weryfikuje.
Ponieważ w social mediach bardziej wybija się to, co jest zrobione w zgodzie z marketingowymi trendami, a nie to, co jest merytoryczne, panuje zalew filmów, które szerzą bzdury albo, manipulując i niedopowiadając, wprowadzają w błąd.
Botoks na wszystko
Dobrym przykładem, jak mylący może być przekaz, jest promowanie na TikToku toksyny botulinowej. Z czymkolwiek masz problem, botoks ci pomoże – wyprostuje zmarszczki, uniesie brwi, wymodeluje usta, poprawi linię żuchwy, podniesie opadające policzki.
Z tego przekazu wynika, że toksyna botulinowa jest idealna na wszystko. Nie ma żadnej gradacji, na co naprawdę warto go stosować, a na co może być jedynie mało istotnym dodatkiem.
Bo prawdą jest, że działać może na wiele rzeczy, tylko nie na wszystko jest sens go używać, bo korzyści są zbyt małe lub zbyt krótkotrwałe.
Przykładowo, na lwią zmarszczkę stosowanie botuliny jest metodą numer jeden. Ale już na modelowanie kształtu ust czy na poprawienie linii żuchwy botoks jest jedną z najmniej polecanych metod. Więc wymienianie na jednym wdechu wszystkich tych zastosowań jako super rozwiązania jest wprowadzeniem ludzi w błąd. Ale robi się to cały czas, bo jest to w interesie osób głoszących ten przekaz. Jakby tego było mało, niemal wszystkie te informacje o idealnym botoksie rozpowszechniają osoby nie będące lekarzami. Czyli osoby, które w ogóle nie powinny się na ten temat wypowiadać, bo nie mogą (zgodnie z prawem) wykonywać zabiegów toksyną botulinową.
Paradoksem jest, że nie tylko robią te zabiegi (często nielegalnymi produktami), ale w dodatku się tym chwalą.
Tego typu działalność podlega prawu karnemu. Nie ma znaczenia, czy te osoby potrafią podać botulinę dobrze czy nie, one z założenia nie mają prawa tego robić. To tak, jakby ktoś uznał, że co prawda zawodowo śpiewa w operze, ale zna się dobrze na samochodach, więc może robić przeglądy diagnostyczne. Jeśli nie ma do tego uprawnień, nie może tego robić – jest to niezgodne z prawem.
Jak to jest w ogóle możliwe, że nielekarze robią i promują bezkarnie w social mediach zabiegi toksyną botulinową? Po prostu nikt nie egzekwuje prawa. Tacy zabiegowcy są jak kierowcy jeżdżący przed radarami z nadmierną prędkością, tyle że nikt im nie wystawia mandatów. Ale kto wie, może kiedyś jednak to się zmieni i ktoś im ten mandat wystawi. Lekarze, którzy mają uprawnienia do wykonywania zabiegów toksyną botulinową, rzadko o nich w mediach społecznościowych mówią.
Trochę dlatego, że na co dzień są bardziej nastawieni na pracę niż nagrywanie tiktoków, ale też dlatego, że wiedzą, że niespecjalnie jest o czym mówić. Wiedzą, że botoks nie jest panaceum, tylko jednym, i to wcale nie najważniejszym, narzędziem medycyny estetycznej.
I wiedzą, że mają tak szeroki wachlarz innych metod, że skupianie się na jednej z nich jest mało profesjonalne. Ale odbiorcy tego nie wiedzą i wytwarzają sobie błędne przekonanie o tym, jaki to ten botoks jest doskonały na wszystko.
Udawanie profesjonalistów i realne problemy
Na TikToku i Instagramie wyrastają pseudoeksperci. Pisałem już kilka razy o tym, jak łatwo wykreować się na gwiazdę, na specjalistę medycyny estetycznej i jakie bzdury można opowiadać. (Polecam np. tekst: Zabiegowcy i eksperci z TikToka i Instagrama. Czyli przepis na wykreowanie siebie na gwiazdę medycyny estetycznej)
Tyle tylko, że potem realni ludzie mają realne problemy. Kilka przykładów, jak się kończy wizyta u pseudospecjalisty:
1/ Zaoszczędzić na mezoterapii
Opisywałem na blogu problem mojej pacjentki, która chciała zaoszczędzić pieniądze na zabiegach odmładzających, więc zwabiona korzystną ceną poszła na zabieg mezoterapii do gabinetu kosmetycznego. Efektem tej oszczędności były grudy na twarzy, które po kilku tygodniach zmieniły się w trwałe zwłóknienia. Pacjentka szukała pomocy u różnych „ekspertów”, którzy obiecywali złote góry, a jedynie pogarszali jej stan. Można przeczytać tez historię w tekście „Grudki po mezoterapii na trwałe. Drastczzne konsekwencje zabiegu”
2/ Peeling wstrzyknięty pod oczy. „Oj, pomyliłam się”
Kolejny przykład to pacjentka, która poszła na zabieg pod oczy. Miała mieć podany stymulator, a wstrzyknięto jej środek peelingujący. Skutki opłakane: najpierw ogromny ból, a potem potężne zwłóknienia i blizny w tkance podskórnej, a także blizny widoczne na skórze. Kilka miesięcy zajęło mi korygowanie tego powikłania i doprowadzenie pacjentki do jako takiego stanu. Tymczasem reakcja osoby wykonującej zabieg była zaskakująco beztroska: „Oj, pomyliłam się”.
3/ Alergeny w ampułce, czyli mezoterapia na bogato
Przedwczoraj miałem kolejny przypadek podania w ramach mezoterapii niewłaściwego preparatu. Młoda pacjentka (20+) była na zabiegu mezoterapii, który skończył się potężnym stanem zapalnym. Poszła z problemem do dermatologa. Po leczeniu sterydami infekcja zeszła, ale pozostały grudy na twarzy.
Okazało się, że pseudoekspert wstrzyknął kobiecie preparat przeznaczony do smarowania na skórę, a nie do podawania go igłowo. W preparacie było pięćdziesiąt różnych składników, jak aluminium, tlenek cynku, złoto, mnóstwo wyciągów – z żeń-szenia, bambusa i innych roślin.
Na bogato. Naprawdę potężna dawka alergenów.
Jak można było coś takiego zastosować niezgodnie z zaleceniami i wstrzyknąć? Jedynym wytłumaczeniem jest chyba to, że preparat był w ampułce. A mam wrażenie, że skoro w ampułkach są leki i preparaty przeznaczone do mezoterapii igłowej, to powstaje jakiś automatyczny skrót w głowie zabiegowców nie-lekarzy, że jak coś jest w ampułce, to jest przeznaczone do wstrzyknięcia. Jakby taką analogią posługiwać się w życiu codziennym, to ludzie zamiast leków na przeziębienie łykaliby tic taki albo m&m’sy, bo wyglądają jak witamina C czy inna pigułka. Więc myślę, że taki właśnie jest tok myślenia. Bo nie sądzę, żeby ktoś był tak wyrachowany, żeby wstrzyknąć z premedytacją taki alergizujący koktajl przeznaczony do stosowania na skórę. Chociaż… kto wie, może jestem zbytnim optymistą.
Kiedyś opisywałem już zresztą podobną historię: „Nie doczytałam. Wstrzyknięcie w skórę preparatu przeznaczonego do użytku zewnętrznego”
Pycha kroczy przed upadkiem
Jeszcze jeden przypadek, w którym nieprofesjonalizmem wykazał się znany lekarz, założyciel tzw. medialnej kliniki. Wykonał pacjentce zabieg wolumetryczny kwasem polimlekowym, a nie powinienen, gdyż istniały przeciwwskazania zdrowotne.
Pacjentka ma Hashimoto, znajduje się więc w grupie podwyższonego ryzyka, a kwas polimlekowy należy do preparatów, przy których obostrzenia są większe niż np. przy kwasie hialuronowym, bo powikłania trudniej się leczy.
Ja w takiej sytuacji odradzałbym pacjentce zabieg, a gdyby była bardzo zdeterminowana i skłonna do podjęcia ryzyka, wówczas z pewnością podpisałbym dodatkową zgodę, w której pacjentka oświadczyłaby, że jest w pełni świadoma ryzyka i możliwych skutków ubocznych. U pacjentki w efekcie zabiegu pojawił się obrzęk i asymetria na twarzy. Pacjentka zgłosiła się z powikłaniem do mnie, gdyż lekarz, który wykonywał zabieg, jest na urlopie. Problem jest duży.
Ale prawda jest taka, że specjaliści często kalkulują opłacalność pod względem finansowym, a nie dobra pacjenta. Jest takie powiedzenie, że pycha idzie przed upadkiem. Doskonale pasuje do tej sytuacji.
Odszkodowanie za brak profesjonalizmu
I ostatni na dziś przypadek – ku przestrodze osób, które uprawiają pseudomedycynę estetyczną. Niedawno zakończył się proces sądowy, w którym zostało zasądzone 10 tys. zł odszkodowania na rzecz pacjentki, która powiększała usta w gabinecie kosmetycznym.
Ciekawe w tej sprawie jest uzasadnienie – gabinet poniósł karę za brak profesjonalizmu.
A rzecz wyglądała tak, że młoda dziewczyna poszła na zabieg powiększania ust. W gabinecie powiedziano jej, że zabieg wykonano preparatem marki X. Po zabiegu pojawiły się grudki oraz asymetria ust. Najpierw kazano pacjentce czekać, jednak grudki i asymetria nie schodziły. Przy kolejnej wizycie powiedziano pacjentce, że grudki po takim zabiegu to normalna sprawa, a asymetrię próbowano usunąć, dokładając kwasu hialuronowego. Nadal bezskutecznie.
Sprawa trafiła do sądu. Postępowanie trwało długo, a skończyło się właśnie odszkodowaniem na 10 tys. zł. Wyrok był tak naprawdę za brak profesjonalizmu miejsca, które wykonywało zabieg.
Po pierwsze pacjentka wykazała, że nie podano jej preparatu, który miała mieć podany (oszukano ją).
Wykazała to w ten sposób, że 2 ml preparatu (tyle miała wstrzyknięte) marki X, którą miała mieć, kosztuje więcej niż zabieg, za który zapłaciła. Logiczne jest, że nie wykonuje się zabiegu za 500 zł, jeśli więcej zapłaciło się za sam preparat. Gabinet nie zaprzeczał, co do objętości preparatu i jednocześnie nie potrafił udowodnić, że taki preparat w ogóle posiadał (nie miał żadnej faktury, która by dokumentowała zakup preparatu marki X).
Gabinet cały czas twierdził, że grudki są normą po zabiegu. Nie potrafił też w żaden sensowny sposób pomóc pacjentce.
A ona borykała się długo z problemem, aż grudki same zeszły. Można powiedzieć, że miała szczęście, bo różnie to mogło się skończyć. Pacjentka nie podpisała zgody na zabieg, więc nie wiadomo, jakie miała informacje przekazane, czyli gabinet nie mógł udowodnić, że np. uprzedzał przed zabiegiem o możliwości wystąpienia skutków ubocznych.
Sąd zarzucił też, że sam fakt zrobienia przez osobę wykonującą zabieg szkolenia nie oznacza, że ta osoba miała wystarczające kwalifikacje do wykonania zabiegu.
Teraz wyobraźmy sobie taką samą sytuację, ale z dopełnieniem przez gabinet obowiązków. Czyli wykonywany jest zabieg, ale pacjentka wyraża na niego zgodę. Podany jest właściwy, certyfikowany preparat i zgodny z tym co się przekazało pacjentce Po zabiegu występują nierówności, ale gabinet zajmuje się pacjentką, koryguje je. Pojawiają się grudki, ale gabinet może zdiagnozować, z czego one wynikają – czy ze słabego preparatu, czy złej techniki. Zajmuje się pacjentką, np. rozpuszcza kwas hialuronowy. Jeśli pacjentka w takiej sytuacji jest niezadowolona i idzie do sądu, to biorąc pod uwagę to, że został zachowany profesjonalizm postępowania na każdym etapie zabiegu, a powikłania są zdarzeniem losowym – to prawdopodobnie (nie jestem sądem, więc nie wiem na sto procent) nie byłoby podstaw do roszczenia. A na pewno nie za brak profesjonalizmu.
Ludzie wolą wierzyć w cuda
Problem pseudoprofesjonalizmu nasila się. Social media spłycają treści, tiktoki obiecują cuda. Powielają się bzdurne formaty filmów, typu „3 zabiegi na coś” albo „oceń w skali od 1 do 10 zabiegi”, i np. botoks – 5 punktów, coś tam innego – 4 lub 6 punktów. To jest już totalna bzdura i głupota, ale ludzie się na to łapią. Na drugim biegunie jest rzetelna medycyna estetyczna, która nie obiecuje cudów, wymaga cierpliwości i czasu, jest kosztowna. Pokazywanie jej nie jest modne i medialne.
Ludzie wolą wierzyć w cuda, usłyszeć, że botoksem możemy ostrzyknąć całą twarz i że zdziała cuda. Albo że mezoterapią można odmłodzić i zrobić właściwie wszystko, że to taki leciutki zabieg, od którego znikną zmarszczki, „chomiki”, przebarwienia, dolina łez.
Chcemy wierzyć w to, co proste i łatwe. Naiwność ludzi jest powszechna, w każdym właściwie obszarze życia. I wiara, że się uda, że ktoś wymyślił cudowny środek na długowieczność. Kiedyś alchemicy pracowali całe życie nad tym, żeby z ołowiu uzyskać złoto. Znajdowali też naiwnych, którym niby to złoto sprzedawali. Teraz mamy takich alchemików w medycynie estetycznej.