Marek Wasiluk
 

Martwica po podaniu kwasu hialuronowego w bruzdę nosowo-wargową

Na pozór będzie to kolejny tekst o martwicy jako powikłaniu po kwasie hialuronowym. Na pozór, bo w rzeczywistości chcę napisać o bezradności osób uprawiających medycynę estetyczną wobec powikłań.

SOS, proszę o pomoc

Przywykłem do maili (i czasem telefonów) od spanikowanych pacjentów, kosmetyczek lekarzy, z prośbami o pomoc, bo wydarzyło się coś, czego nie przewidzieli wykonując zabieg, a przede wszystkim coś, na co nie wiedzą jak zareagować.
Wczorajszy mail był niejako krokiem dalej. Osoba, od której go otrzymałem, przysłała dwa zdjęcia i mail o treści:

Przesyłam zdjęcia, jedno jest z wczoraj przed podaniem hialuronidazy, drugie z dziś. Wczoraj zostało podane ok 3 ml hialuronidazy. Klientka nie odczuwa już ucisku, bólu, który towarzyszył jej przed podaniem, obrzęk również zszedł. Zabieg wykonała kosmetyczka w sobotę wieczorem.
Bardzo proszę o opinie, czy Państwa zdaniem kwas został już usunięty i czy tak wygląda proces gojenia, czy należy jeszcze podać hialuronidazę lub poradzić, żeby udała się do kliniki/lekarza. Bierze też antybiotyk agumentin.

Można powiedzieć, że taki mail to… „postęp”, bo wcześniej ktoś robił zabieg i jak się pojawiło ostre i poważne powikłanie, odsyłał do lekarza. Teraz robi zabieg, jak jest powikłanie to leczy po swojemu, i dopiero potem – gdy to leczenie nie wyjdzie, albo pojawia się niepewność – próbuje jak najmniejszym wysiłkiem uspokoić swoje sumienie i uspokoić cierpiącą klientkę, że wszystko jest dobrze, że to głupstwo było. Problem w tym, że najczęściej wygląda to tak, że zabieg był ryzykowny, nonszalancko wykonany, a leczenie powikłania jeszcze bardziej nonszalanckie. Dokładnie tak jak w tym przypadku, który zaraz rozbiorę na czynniki pierwsze, aby pokazać jego absurd.
Być może tytuł tego tekstu powinien brzmieć „znachorzy medycyny estetycznej”, bo ten mail w swoim wydźwięku jest dla mnie przerażający. Jest dowodem na to, jak bardzo spada standard medycyny estetycznej, czy raczej tego, co się podszywa pod tę medycynę.

Czy leci z nami pilot?

Żeby łatwiej było zrozumieć, co mnie tak bardzo niepokoi w tym mailu, zacznę od kilku analogii.
Najpierw opowieść sprzed wielu lat, ale lubię do niej wracać, bo doskonale obrazuje postępowanie, z jakim mamy do czynienia w pseudo gabinetach medycyny estetycznej (które z medycyną estetyczna mają tyle wspólnego, co „może” z „morzem” – brzmi tak samo, znaczy zupełnie co innego). Pewni rodzice kupili synowi na komunię motorynkę spalinową. Przyjęcie komunijne trwało, a dziecko chciało wypróbować prezent, więc rodzice pokazali synowi, jak się staruje i dziecko ruszyło na przejażdżkę, a rodzice beztrosko biesiadowali. Kiedy nie wróciło po kilkunastu minutach, zaczęli się niepokoić. Po godzinie zaczęli szukać. Gdy w końcu go znaleźli, okazało się, że dziecko po prostu miało problem z zatrzymaniem się, bo rodzice pokazali mu jak ruszać, ale nie przyszło im do głowy, żeby pokazać, jak się zatrzymać, więc chłopiec jeździł, aż mu się skończyło paliwo.
Nie wystarczy więc wiedzieć, gdzie i jak wbić igłę, i jak się naciska tłoczek strzykawki, żeby wycisnąć z niej kwas hialuronowy i wprowadzić do ciała człowieka. To zrobi dziecko z przedszkola, bawiąc się w lekarza. Żeby być specjalistą medycyny estetycznej, żeby bezpiecznie i świadomie wykonywać zabiegi trzeba dużo więcej, o czym niejednokrotnie pisałem, ale też trzeba wiedzieć jak zareagować, gdy coś pójdzie nie tak.
Kolejna analogia. Kiedy podróżny wsiada do samolotu, wierzy, że maszyna ta jest serwisowana, ma regularnie wykonywane przeglądy, silniki są sprawne, paliwo nalane, a pilot doświadczony – trzeźwy, zna trasę, rozumie to, co mu się wyświetla na kokpicie, potrafi odczytywać kody błędu (np. że za wysoko/za nisko, ciśnienie niewłaściwe). Jednym słowem, że samolot jest sprawny i jego pilot ma kompetencję, aby bezpieczne przetransportować podróżnych w inne miejsce. Że wszystko jest pod kontrolą.
A co wie klient/pacjent, kiedy siada na fotel w gabinecie medycyny estetycznej? Wydaje mu się, że wszystko jest ok, pod kontrolą, kompetentne osoby się nim zajmują, z wiedzą i doświadczeniem, stosują certyfikowane preparaty, itp. W końcu to zabieg medycyny estetycznej Tylko czy tak jest rzeczywiście? Niestety często z medycyną taki zabieg nie ma wiele wspólnego, kompetencjami i wiedza też nie za dużo.
Analizujmy dalej.
Mamy więc pilota, który wie jak ruszyć i ma komputer pokładowy z systemem, który poprowadzi za niego cały lot. Czyli odnosząc się do medycyny estetycznej mamy operatora, który wie jak założyć igłę na strzykawkę, jak odkazić skórę, jak wbić igłę w ciało, jak nacisnąć tłoczek strzykawki.
Co jednak zrobi pilot, gdy jakaś kontrolka przestanie działać albo objawi się nowa nieprzewidziana sytuacja? Każdy pewnie myśli, że przecież jest przeszkolony, niejedną podobną sytuację w życiu widział, a jak jest poza jego kompetencjami, bo pojawiła się nietypowa sytuacja, to skontaktuje się wieżą kontrolną.
Przekładając to medycynę estetyczną, kiedyś gdy kosmetyczka nie wiedziała, co zrobić z powikłaniem, odsyłała pacjenta do lekarza.
Teraz pojawia się nowy trend. Kosmetyczka, ponieważ już uważa się za kompetentną i wykwalifikowaną medycznie osobę, kombinuje na podstawie niepełnych danych, co tu zrobić. Już się naczytała np. u mnie na blogu o martwicy, o rozpuszczaniu kwasu, więc bez diagnozy, planu, wiedzy medycznej, z automatu podaje wiaderko hialuronidazy. I po problemie, no jeszcze dla uspokojenia swojego komfortu psychicznego (bo nie pacjentki), szuka utwierdzenia u mnie, kolejnego dnia, czy to wystarczy! Co przerażające nic nie wzbudza jej wątpliwości co do własnych kompetencji i słuszności jej postępowania z powikłaniem, jedyna wątpliwość to… czy odesłać klientkę do lekarza! Bo w sumie po co.
Przekładając na analogię lotniczą. Teraz pilot, kiedy sytuacja awaryjna przerasta jego kompetencje, doświadczenie i szkolenie sam zaczyna kombinować, co zrobić, może coś nacisnąć, może bezpieczniki wyłączyć, może coś podkręcić, bo przecież musi sobie poradzić z problemem. Nie skontaktuje się z wieżą kontrolną, bo po co, a jak bezpiecznik się wyłączy, to kontrolka przecież na pewno zgaśnie i problem zniknie.
Czy taki samolot doleci bezpiecznie do celu? Jak problem jest błahy (braku wody w toalecie) to wszyscy dolecą bezpiecznie, co najwyżej z niezbyt przyjemnym zapachem na pokładzie. Ale jak to silnik się uszkodził, to gorzej. Czy pasażerowie mogą czuć się bezpieczni przy takim podejściu pilota?
Problem niestety jest szeroki. Czy obecnie pacjent idący na zabieg z kwasem hialuronowym , czy w ogóle na zabieg medycyny estetycznej, może się czuć bezpieczny? Chyba coraz trudniej o to.
Granice niewiedzy się przesuwają. I pojawiają się pewne paradoksy. Medycyną estetyczna nazywa się to, co nią nie jest, co najwyżej jest to znachorstwo.

 

Zobacz też: Powikłania – zatkane naczynko po Ellanse

 

Zaufanie do medycyny estetycznej

Tego typu przypadki są zagrożeniem dla całej branży medycyny estetycznej, bo niestety jest ich coraz więcej, przez co spada zaufanie do całej branży. I lekarze tacy jak ja, działający w obszarze nowoczesnej i zaawansowanej medycyny estetycznej, muszą potem ze zdwojoną siłą przekonywać i udowadniać, że ta branża naprawdę pomaga upiększyć, zatrzymać młodość, zlikwidować defekty, i że robi to skutecznie i bezpiecznie. Ale prawdziwa medycyna estetyczna, a nie pseudo.
Każdy przypadek, już nawet nie tyle powikłań (bo to naturalne, że one mogą się zdarzyć), ale bezradności wobec nich, będzie pogarszał opinię o medycynie estetycznej, bo zawsze nagłaśnia się to, co nie wyszło. Nikt nie mówi, że dziś milion samochodów pokonało bezpiecznie swoją trasę, ale że było dziesięć wypadków. Nikt nie zachwyca się tysiącem świetnie wykonanych zabiegów, ale zapamięta jedną pacjentkę z martwicą po kwasie hialuronowym.
Drastyczne przypadki powikłań mogą też doprowadzić hipotetycznie do sytuacji powstania restrykcyjnych przepisów, których ofiarami będą wszyscy, i wykonujący i pacjenci (bo ceny wzrosną).

Zatkanie naczynka przy podaniu kwasu hialuronowego w bruzdę nosowo-wargową

Wracając do maila. Widzimy, że coś poszło nie tak w czasie zabiegu (wykonywanego przez nie lekarza), i po czasie (wydaje się, że dosyć późno, ale nie wiem tego) zorientowano się, że w czasie zabiegu kwasem hialuronowym doszło do zatkania/ucisku naczynka krwionośnego. Podejmowana jest decyzja o samodzielnym poradzeniu sobie z problemem, bez odesłania do lekarza! A że w takich przypadkach trzeba rozpuścić kwas hialuronowy, robi się to. Ale… podaje się sporą ilość hialuronidazy, nie wdraża innego, kluczowego leczenia. Co ewidentnie wynika z braku wiedzy.
Przypomina mi to jeden z kawałów o radiu Erewań (który już kiedyś cytowałem): Słuchacze pytają: Czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody? Radio Erewań odpowiada: tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach Dworca Warszawskiego, i nie rozdają, tylko kradną.
I tutaj też, ktoś się dowiedział, że jak jest zatkane naczynko to trzeba podać hialuronidazę, ale ile jej, jak, gdzie, tego już nie wie. Tak samo jak nie wie, że to zaledwie fragment postępowania wdrażanego w takich przypadkach.
W opisywanym przypadku kwas hialuronowy został podany w bruzdę nosowo-wargową. Po rozwijającej się martwicy widać, że doszło do zatkania naczynka krwionośnego. Mail, który do mnie przyszedł jest napisany w taki sposób, że nie wiadomo kto go pisał (kosmetyczka? właścicielka gabinetu?).
Z korespondencji wynika, że pacjentka po zabiegu wróciła, bo czuła ból, pojawił się obrzęk, czerwona skóra. W gabinecie rozpuszczono jej kwas hialuronowy i podano antybiotyk (ale nazwa wskazuje, że nie był to antybiotyk optymalny dla takich przypadków; podejrzewam, że nie był nawet specjalnie przepisany, tylko pacjentka dostała to, co było pod ręka, bo był to antybiotyk podawany powszechnie przy anginie ropnej). Kolejnego dnia zreflektowano się, że może to nie wystarczy – i wtedy został wysłany mail do mnie, że żeby wirtualnie uspokoić swoje wątpliwości.

 

Zobacz też: Lwia zmarszczka – martwica po podaniu kwasu hialuronowego

 

Jak postępować przy martwicy po podaniu kwasu hialuronowego?

Nie wiem, skąd pomysł, aby podać akurat 3 ml hialuronidazy. To jest jednorazowo sporo na taki problem. Może to było na zasadzie, że lepiej podać za dużo, ale mieć pewność, że rozpuści się wszystko. No właśnie… wszystko. Hialuronidaza nie rozpoznaje kwasu wstrzykniętego od naszego własnego, więc jak się poda jej za dużo, rozpuści też własny kwas (czyli dodatkowo pogłębi bruzdy). Przypomnę też, że hialuronidaza nie jest środkiem obojętnym dla organizmu, a nawet może wywołać wstrząs anafilaktyczny. Nie zdarza się to często, ale trzeba być na to absolutnie za każdym razem przygotowanym.
Ciekawe, czy pacjentka miała taką świadomość, a gabinet, w którym miało miejsce wykonywanie zabiegu był przygotowany na postępowanie w przypadku wstrząsu (odpowiednie leki, sprzęt, osoby z wiedzą i przeszkoleniem).
Nadawca maila pyta mnie: „czy problemy już znikną, czy goi się prawidłowo, czy kwas jest już rozpuszczony? To znowu pokazuje trochę brak logiki i ewidentny brak wiedzy medycznej, choćby podstawowej.
Niestety nie zniknął problem. Pytanie takie wynika z niewiedzy o tym, jak rozwija się martwica, i że najgorzej wcale nie jest parędziesiąt godzin po zatkaniu, a później. Jak wyskoczysz bez spadochronu, to po opanowaniu paniki możesz nawet przez jakiś czas czuć się dobrze lecąc i podziwiając przestworza, co nie zmienia faktu, że za chwilę uderzysz o ziemię.
To że ktoś rozpuścił kwas, nie oznacza, że w tkankach nie zadziała się już szkoda, która nie zniknie tak sobie. Dlatego w planie leczenia należy uwzględnić mnóstwo rzeczy, a nie tylko rozpuszczenie kwasu, bo rozwijająca się martwica to jest już problem ogólnoustrojowy, a nie miejscowy. Zaopatrzenie medyczne rozwijającej się martwicy to coś znacznie więcej, niż rozpuszczenie kwasu hialuronowego! Więc nie ma cienia wątpliwości, że takie przypadki musi obejrzeć lekarz, i to najlepiej mający doświadczenie w postępowaniu z tego typu powikłaniami!
Podsumowanie niestety jest smutne i przerażające.
Dziesięć lat temu osoby niekompetentne trzymały się z daleka od medycyny estetycznej. Ostatnie lata to mocna tendencja do bagatelizowania medycyny estetycznej i zabiegów ingerujących w organizm, a przedstawiania ich jako miłe proste i możliwe do wykonania przez każdego po jednodniowym kursie. Jednocześnie to okres przypisywania sobie kompetencji medycznych przez osoby nie mające za wiele wspólnego z medycyna. Ale przynajmniej z powikłaniami pacjenci byli odsyłani do lekarzy. Do teraz. Teraz pojawia się nowy trend – co tam powikłanie, przecież, nie trzeba mieć wiedzy medycznej, żeby leczyć powikłanie ogólnoustrojowe.
Co będzie dalej aż strach myśleć. Być może operację powiększania biustu zaczną robić osoby po studiach plastycznych czy architektonicznych (bo mają idealne wyczucie przestrzeni i estetyki), po obejrzeniu kilku filmików w Internecie, a operację na mózgu zawodowy gamerzy czy operatorzy dronu – końcu mają super wykształcone zdolności manualne.

Bez komentarza

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.