Marek Wasiluk
 

Czy branża beauty znajduje się w głębokim kryzysie?

Podobno branża beauty znajduje się w głębokim kryzysie. Brakuje pacjentów, brakuje pieniędzy na spłacanie leasingów, brakuje pieniędzy na to i na tamto. Zdziwiłem się, gdy pierwszy raz to usłyszałem, bo na własnym podwórku, czyli w mojej klinice, nie obserwuję takiego trendu.

A jednocześnie mnie to przeraziło, bo moje obserwacje z rynku medycyny estetycznej prowadzą do jednej konkluzji: że ludzie pracujący na tym rynku sami sobie są winni.

Kilka refleksji, które zbudują pełniejszy obraz tego, co mam na myśli.

Agresywna reklama, wydumane zabiegi

Kilka miesięcy temu zacząłem obserwować bardzo agresywne, sugestywne i nieetyczne działania różnych gabinetów i klinik w kontekście cudowności zabiegów medycyny estetycznej. Niby nie jest to nic nowego, ale mam wrażenie, że się nasiliło. Ta komunikacja odbywa się głównie w social mediach – na TikToku i Instagramie.

Wiele razy mówiłem już, że TikTok był dla mnie odkryciem, m.in. pod kątem głupot, jakie się tam rozpowszechnia na temat zabiegów i ich efektów.

Na początku dominowały one na kontach różnych pseudokosmetyczek. Ale potem zaczęły pojawiać się na profilach specjalistów i miejsc uznawanych za „standardowe”, a ostatnio także tych uznawanych za „prestiżowe”.
Im bardziej to oglądałem, tym mniej rozumiałem, o co chodzi. Na początku myślałem, że może to jakieś fejkowe profile. Albo że ktoś raz się pomylił. Kiedy jednak zobaczyłem regularność tych publikacji, a potem porozmawiałem z przedstawicielami handlowymi, to dotarło do mnie, że może rzeczywiście w branży beauty panuje kryzys.

Gabinety mają mniej pacjentów, więc uciekają się do metod, żeby ściągnąć pacjentów za wszelką cenę, „nowymi zabiegami”.

A że tych nowych, innowacyjnych zabiegów nie ma, to wymyślają pseudonowości.

 

Zobacz koniecznie:
Ściemy z TikToka, czyli o ignorancji specjalistów

 

Nie ma nowości, więc się je wymyśla

Sytuacja na rynku medycyny estetycznej wygląda tak, że na przestrzeni ostatnich kilku lat nie pojawiły się żadne nowości na miarę rewolucji. Klepane są więc na okrągło stymulatory, zarówno tkankowe, jak i – wyodrębniam to jako oddzielną grupę – objętościowe, takie jak kwas polimlekowy i hydroksyapatyt wapnia.
W przypadku stymulatorów tkankowych kazano przyjmować klientom na wiarę, że one działają, tyle że trzeba brać serię i że nie od razu będzie widać efekt.

Problem w tym, że tego efektu często w ogóle nie było, lub był tylko na chwilę, więc pacjenci zorientowali się, że nie jest to najlepsza metoda na odmładzanie, że to nie działa, a już na pewno za takie pieniądze nie warto ich robić.

Poczuli się zmanipulowani, oszukani. A kiedy szli po trzech zabiegach z pretensjami, że nie działa, słyszeli: no tak, ale pan/pani nie zrobiła siedmiu zabiegów. To się działo zarówno w małych, jak i dużych gabinetach.
W sytuacji, gdy wiele z proponowanych zabiegów było zbyt słabych, by przynieść efekt (a zdarzały się nawet oszustwa, że wstrzykiwane jest co innego, niż się pacjentowi mówiło), to pacjenci zaczęli się zrażać do usług konkretnego gabinetu, a czasem generalnie – do medycyny estetycznej.

Jak do tego dodamy sztuczność po nieumiejętnie dobranych i wykonanych zabiegach, a także powstawanie nowych gabinetów, to rzeczywiście część gabinetów może być w kryzysie. Zwłaszcza tych, dla których stymulatory stanowiły dużą część obrotów.

 

Zobacz też:
Stymulatory tkankowe – dlaczego nie działają?

 

Stary zabieg, nowa nazwa

Ponieważ nie objawiła się w ostatnich latach żadna technologia czy metoda, która mogłaby stać się hitem medycyny estetycznej, więc jako antidotum próbuje się metody odgrzewanych kotletów. Stąd np. promowanie BBL, o czym pisałem w poprzednim tekście (BBL – co to za zabieg, jak działa i dlaczego stał się tak modny). Starą technologię próbuje się sprzedać pacjentom jako supernowość. W dodatku za duże pieniądze.

Taka jest brutalna prawda o tym rynku. Jak nie ma nic nowego, to aby zdobyć pacjentów, którzy lubią nowości, wymyśla się nowe zabiegi.

Najczęściej na dwa sposoby: albo przez nazewnictwo, albo przez łączenie rzeczy bezsensownych.
Dwa przykłady, na które się natknąłem:

1/ Zamiana węgla w diament

Od lat znany jest black doll, peeling węglowy, jako odświeżenie skóry. Prosty w użyciu, niekosztowny. Jedna z klinik zaczęła nazywać go peelingiem diamentowym, co od razu… zwiększa jego cenę. Bo diament wyżej trzeba wycenić niż węgiel. A że diament jest alotropową odmianą węgla, to taka zamiana całkiem sprytnie pasuje, bo gdy robimy peeling węglowy, to prawie tak, jakbyśmy robili diamentowy. Teraz tylko czekać kiedy ktoś zacznie robić peeling grafenowy (kolejna odmiana węgla).

2/ Wszystko naraz, byle drożej

W innym gabinecie zauważyłem pomysł na podawanie kwasu polimlekowego w terapiach łączonych – generalnie tego się nie robi, za pewnymi wyjątkami. Przykładowo, w ramach jednego zabiegu wykonuje się: BBL, laser frakcyjny i kwas polimlekowy, a to wspomaga się jeszcze ultradźwiękami lub jeszcze innym laserem.
W szczegółach wygląda to tak, że najpierw robi się BBL, potem laser frakcyjny, a potem rozprowadza się na skórze zawiesinę kwasu polimlekowego, po czym traktuje się to jeszcze laserem lub ultradźwiękami.

Byłem w szoku, jak to zobaczyłem. Do czego może się posunąć kreatywność połączona z nieuczciwością, bo inaczej nie można tego nazwać.

Po co to jest robione? Moje wyjaśnienie jest proste. Skoro jest kryzys, skoro nie ma pacjentów, to trzeba coś wymyślić, co ich ściągnie i każe im zapłacić sporą kwotę, bo cena takiego zestawu to ok. 5 tys. zł.
Przyjrzyjmy się temu bliżej. Te same kliniki reklamują sam BBL jako super cudowny zabieg. Po co więc łączą go z laserem (też przecież „cudownym”), a do tego dodają cudowny (bo jakże by inaczej) kwas polimlekowy? Skoro każdy z tych zabiegów jest taki wspaniały i wystarczający, to po co aż trzy na raz?

Kwas polimlekowy na skórę

W tym super zestawie z BBL, laserem i kwasem polimlekowym mamy jeszcze jedną, dodatkową manipulację. Normalnie kwas polimlekowy wstrzykiwany jest pod skórę, a tutaj proponuje się podawanie go na skórę.

Tyle, że w przypadku tego preparatu oczywiste jest, że nie przenika on przez skórę, bo ma zbyt duże cząsteczki – kilkaset razy większe niż byłaby w stanie przepuścić skóra.

Ale jest rzecz jeszcze ważniejsza. Gdyby kwas miał zdolność przenikania do skóry, to oznaczałoby kłopoty dla pacjenta w postaci powikłań, bo kwasu polimlekowego nie wolno podawać w skórę. Ten preparat podaje się pod skórę. Mamy więc dwie sprawy: raz, że nie wnika, bo nie ma jak, a dwa – że gdyby mógł, to byłby to duży problem dla pacjenta.
Ktoś, kto oferuje zestaw tego typu zabiegów albo nie wie, co proponuje albo z wyrachowania sprzedaje coś, co nie działa.

To rodzi pytania natury etycznej. Jak daleko można się posunąć?

To jakby ktoś sprzedawał samochód bez silnika, np. 90-letniej kobiecie z Alzheimerem. I tak się nie połapie.
Kolejne pytanie: czy tam się w ogóle kładzie na skórę kwas polimlekowy? Nie wiem. Bo skoro wiadomo, że nie wniknie do skóry (a preparat jest drogi), to może ktoś kładzie np. udającą kwas polimlekowy zawiesinę wody z mąką?

Hipokryzja w medycynie estetycznej

Przejawy hipokryzji widzę w wielu obszarach. Przykładowo, ktoś kto nie jest lekarzem, głosi w social mediach, że przed zabiegiem robi konsultację medyczną dla pacjenta, bo jak nie ma takiej konsultacji, to źle to świadczy o gabinecie. Moglibyśmy uznać to za plus, prawda?

Tyle tylko, że jak może być robiona konsultacja MEDYCZNA przez osobę, która nie jest lekarzem?

Bardzo ciekawa koncepcja. To może być co najwyżej konsultacja paramedyczna. A wiecie jak ta konsultacja wygląda? Cytuję za jednym tiktokiem:

„ja zawsze przed zabiegami każę pacjentowi zrobić badania krwi, bo jak jest niski poziom witamin we krwi to zabiegi mogą nie działać”.

Bardzo ciekawa koncepcja, że witaminy gwarantują skuteczność zabiegów, i że badania krwi są po to, żeby badać poziom witamin. Myślę, że więcej nie będę komentować, bo to poziom wiedzy niższy, niż przeciętnego laika.
Albo słyszymy, i to właściwie wszędzie, że przed zabiegiem jest diagnoza i zabieg dobierany jest indywidualnie do skóry i potrzeb pacjenta. A z drugiej strony wciska się np. BBL jako cudowne rozwiązanie na każdą potrzebę, albo peeling węglowy jako diamentowy, kwas polimlekowy kładzie się na skórę, a winę za brak efektów stymulatorów przerzuca się na pacjenta. Straszna hipokryzja.

We własnej pułapce

Ja staram się robić medycynę estetyczną rzetelnie. I żeby była jasność – BBL też mam, ale stosuję wyłącznie tam, gdzie są wskazania. A tych wskazań nie ma za wiele. I nie obiecuję pacjentom cudów.

Mógłbym się cieszyć z tego, że inne gabinety tak kiepsko działają. Ale się nie cieszę, bo jak standardy lecą w dół, to działa to na szkodę całej branży.

Koniunktura w poszczególnych gabinetach zależy od całościowej opinii o rynku. A jak opinia się pogarsza przez bezsensowne naciąganie na zabiegi, to wszyscy na tym tracą. Ludzie zaczynają myśleć, że cała ta medycyna estetyczna jest nic nie warta.
Mam więc wrażenie, że sporo specjalistów wpadło w pułapkę. Mają mniej pacjentów i zamiast w związku z tym podwyższać standardy, to je obniżają. Bardzo ciężko jest potem taką opinię odkręcić.
Przykłady różnych dziwnych historii z gabinetów płyną do mnie z całej Polski. Niedawno miałem pacjentkę, która, bazując na moich filmach na temat osocza bogatopłytkowego i dedykowanych do niego probówek oraz odpowiednich wirówek, szukała w Rzeszowie miejsca na zabieg dla siebie. Obdzwoniła wiele gabinetów i powiedziała, że miała wrażenie, że może w dwóch wiedzieli, o czym mówią, pobierali odpowiednią ilość krwi, mieli dedykowane probówki, odpowiednią wirówkę.

Nie mam dobrej puenty na tę całą sytuację, poza tym, że chyba wkrótce łatwiej będzie biblijnemu wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż usłyszeć w gabinecie prawdę na temat medycyny estetycznej.

 

FAQ najczęściej zadawane pytania o manipulacje w medycynie estetycznej

 

Jak pacjent może odróżnić realny zabieg medyczny od marketingowej pseudonowości?

Warto sprawdzić, czy zabieg ma jasno określony mechanizm działania, realne wskazania i długą obecność w medycynie, a nie tylko nową nazwę. Sygnałem ostrzegawczym są obietnice „cudownych efektów” bez ograniczeń i ryzyka.

Czy w medycynie estetycznej istnieją mechanizmy kontroli nadużyć wobec pacjentów?

Formalnie istnieją, ale w praktyce są słabe i mało skuteczne, zwłaszcza w obszarze reklamy i social mediów. Duża część odpowiedzialności spada więc na świadomość pacjenta.

Dlaczego pacjenci często obwiniani są za brak efektów zabiegów?

To wygodny mechanizm przerzucania odpowiedzialności, który pozwala uniknąć przyznania, że zabieg był źle dobrany lub nieskuteczny. Najczęściej tłumaczy się to „zbyt małą liczbą zabiegów” albo „złą reakcją organizmu”. Czasem oczywiście może się zdarzyć, że coś działa lepiej lub gorzej, ale to nie może być regułą.

Podsumowanie – kryzys w branży medycyny estetycznej

Branża medycyny estetycznej coraz częściej nadrabia brak realnych innowacji agresywnym marketingiem i kreowaniem pozornych „nowości”. Skutkiem są rozczarowanie pacjentów i systematyczna utrata zaufania do całego rynku.
Manipulacja pacjentami odbywa się np. przez nazywanie starych zabiegów nowymi nazwami lub przez wprowadzanie pakietów zabiegów, których łączenie nie ma logicznego uzasadnienia.

O ekspercie

Dr Marek Wasiluk – specjalista i ekspert medycyny estetycznej. Właściciel kliniki medycyny estetycznej L’experta w Warszawie. Prekursor wielu metod leczenia. Jako pierwszy i jedyny Polak, ukończył studia MSC in Aesthetic Medicine (studia magisterskie, Medycyna Estetyczna) w szkole Barts and The London School of Medicine and Dentistry na prestiżowym uniwersytecie Queen Mary University of London. Autor eksperckiego bloga www.marekwasiluk.pl i książek pt. „Medycyna estetyczna bez tajemnic” oraz „Młodziej. Anti-age. Jak wyglądać pięknie i naturalnie”.

Bez komentarza

Zostaw komentarz

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.

sassadsadasdsad