Marek Wasiluk
 

COVID-19: fakty, statystyki i czynniki ryzyka

Nie ma nikogo na świecie, kto miałby pełen ogląd sytuacji, w jakiej koronawirus SARS-CoV-2 postawił nasze społeczeństwo. W Polsce na pewno bardzo dużym problemem jest organizacja i funkcjonowanie służby zdrowia, i nie chodzi jedynie o brak respiratorów.

W wielu aspektach decyzje jakie towarzyszą rozprzestrzenianiu tego wirusa są kwestią polityczną, bo zarówno ograniczenia są złe, jak i całkowity ich brak.

Ja jestem lekarzem, analizuję artykuły naukowe i statystyki, a nie doniesienia medialne, więc będę się w tym tekście odwoływał do faktów.

Kauzistyka, czyli czym się karmią media

Problem z koronawirusem polega na tym, że wywołuje on zbyt wiele lęku, bo jest nieznany. Nieznany zarówno naukowcom, lekarzom, a co dopiero osobom, które wiedzę o nim czerpią jedynie z doniesień medialnych. A media niestety nie pomagają w zachowaniu spokoju. Podają informacje wybiórczo, w sposób nastawiony na sensację, bo w mediach – to już od dawna wiadomo – bardziej niż o rzetelność, chodzi o statystyki oglądalności. Wiadomo, że gdy urodzą się bliźniaki zrośnięte rączkami będzie to news w telewizji, ale gdy urodzą się zdrowe, nikogo, poza rodziną, to nie zainteresuje.

Media pokazują kazuistyczne przypadki (czyli rzadkie, przebiegające nietypowo), zaburzając obiektywny odbiór sytuacji. Nie będzie newsem starsza osoba, która umrze z powodu Covid-19 lub chorób współistniejących, ale trzydziestolatek, który był zdrowy, wysportowany, a teraz leży pod respiratorem.

Mamy wroga, który jest nieznany. Wiemy, jak się nazywa, ale niewiele więcej ponadto. Ludziom trudno sobie wyobrazić w ogóle wirusa, a już tym bardziej mechanizmy, w jakich działa i niszczy organizm. A jak czegoś nie znamy to łatwo o kazuistykę, która bardzo szybko zmienia się w narrację, że każdego z nas SARS-CoV-2 może zabić, a to wyzwala największe atawizmy, związane z lękiem o przetrwanie. Gdy w ludziach uruchamia się lęk o przetrwanie, to nawet osoby w normalnych warunkach kulturalne, opanowane, o wysokich normach etycznych, zaczynają zachowywać się nielogicznie. Poziom hejtu, nienawiści, agresji jednych względem drugich, przypomina wręcz kibolstwo stadionowe.
Media to podsycają, w myśl zasady, że na sportach walki, gdy ludzi brutalnie się bija, więcej można zarobić niż na gimnastyce artystycznej.

Ludzie umierają nie tylko na COVID-19

Korzystniej dla całego społeczeństwa byłoby, gdyby media studziły emocje, gdyby informowały bez podgrzewania atmosfery. Kiedy głównym tematem wszystkich wiadomości jest koronawirus i liczba osób zarażonych i zmarłych na COVID-19, zapomina się o tym, że ludzie umierają też z innych powodów.
Wyobraźmy sobie, że zamiast tego, codziennie, w każdych wiadomościach, słyszymy w radiu i telewizji oraz czytamy w każdej gazecie i portalu internetowym, ile jest cukru w napojach słodzonych, i jak to wpływa na zdrowie i ile osób właśnie z tego powodu dorobiło się ciężkiej choroby i w konsekwencji przedwcześnie umarło, oraz ostrzeżenia, by nie zbliżać się do półek z tymi napojami. Wtedy nasza uwaga nakierowana byłaby na ten problem.

Mówi się, że nowotwory są bardzo poważnym tematem i groźną chorobą, bardzo ciężko się je przechodzi, mają wysoką śmiertelność, ale nie podaje się codziennie (a w radiu co godzinę) informacji, ile osób właśnie zachorowało i ile dziś umarło na nowotwór. Nie wywołuje to psychozy, a w przypadku koronawirusa – tak się właśnie dzieje.

Można oczywiście tłumaczyć, że to dlatego, że koronawirus jest bardziej nieprzewidywalny i można się zarazić nim w każdej chwili. Zarazić – zgoda, ale nie umrzeć. To nowotwory są zdecydowanie bardziej śmiercionośne niż koronawirus. Sars-Cov-2 to nie jest wirus ebola, w przypadku którego wiadomo, że jak ktoś go złapie, to jest większe prawdopodobieństwo, że umrze niż że przeżyje.

Lepiej by dla nas wszystkich było, gdyby media pokazywały fakty, promowały prozdrowotne zachowania, rozsądek i uspokajały nastroje, zamiast siać panikę, której efektem jest narastająca wśród ludzi agresja, frustracja i stres. A stres bardzo osłabia układ odpornościowy, więc ten strach w konsekwencji bardziej nas naraża na ryzyko zachorowania.
Dlatego ja dla odmiany proponują, żebyśmy przyjrzeli się faktom.

Jakie są fakty na temat koronawirusa

Na pewno wirusa SARS-CoV-2 nie można go ignorować, bo to nie jest tak, że go nie ma i problem nie istnieje. Ale warto spojrzeć na statystyki, żeby zyskać nieco trzeźwiejszy ogląd sytuacji. Wiem, że rzadko podejmujemy indywidualne życiowe decyzje w oparciu o statystyki, ale w takich sytuacjach, jak koronowariusowa histeria, bardzo się to przyda.

Bez wątpienia jesteśmy świadkami tworzenia się kolejnego rozwarstwienia społeczeństwa – istnieją grupy wrażliwe i niewrażliwe na koronawirusa. Między nimi będą narastać antagonizmy. Osoby wrażliwe będą się bały i będą zwolennikami ograniczeń, maseczek, zdalnej edukacji czy nawet kolejnego lockdownu. Osoby niewrażliwe będą walczyły o to, żeby można było normalnie funkcjonować.

Zaznaczę, że linią podziału wcale nie jest wiek, a przynajmniej – nie wyłącznie. Starsze osoby mogą być niewrażliwe na wirusa, a młode na odwrót. Wrażliwe na wirusa osoby mogą się obawiać ciężkiego przebiegu infekcji (co nie oznacza jeszcze nieszczęścia, czy śmierci), ale większość osób jest „niewrażliwa” i one nie powinny się bać

A więc koronawirus, czyli wirus SARS-CoV-2, wywołujący chorobę COVID-19:
1) Istnieje
2) Relatywnie łatwo się rozprzestrzenia
3) Mało o nim wiemy
4) Jest nieprzewidywalny w kontekście roznoszenia i oddziaływania na nasze organizmy
5) Nie znamy możliwości leczenia ani unicestwienia

Tych kilka faktów prowadzi do prostego wniosku, że nie da się go wyplenić ze środowiska. Jest to jeden z wirusów, który po prostu z nami pozostanie (chyba, że tak zmutuje, że przestani „pasować” do człowieka). Chociaż owszem, teoretycznie można sobie wyobrazić możliwość pozbycia się wirusa ale w praktyce nie jest do zastosowania.

Takim rozwiązanie to lockdown totalny i globalny, jednocześnie na całym świecie. Zamknięcie wszystkich w domach z zapasem żywności na miesiąc, całkowita, bez wyjątku niemożność jakiegokolwiek przemieszczania się i komunikowanie się ze światem zewnętrznym, co oznaczałoby też brak jakikolwiek kontaktów, czyli nie tylko towarzysko i zawodowo, ale też chociażby urzędowych, życiowych, to też nie korzystanie z kanalizacji, wodociągu, poczty, szpitala, kostnicy i nie reagowanie nawet wtedy, gdy się u kogoś pali albo ktoś ma zawał, albo umarł.

Jak widać nierealne, a i ofiar wskutek takiego „leczenia” mogłoby być więcej niż przy braku jakichkolwiek ograniczeń. A i tak gwarancji by nie było, że ktoś się nie wyłamie z ograniczeń lockdownu, i przeniesie wirusa.

Przy aktualnym stanie wiedzy na temat koronawirusa, nie ma możliwości, aby się go pozbyć. Szczepionki nie ma i nie wiadomo, czy/kiedy/jak skuteczna będzie. Więc to, co jest do zrobienia na ten moment, to sprawdzenie, czy jest się w grupie ryzyka i podjęcie czynności, by się w tej grupie nie było (o ile to możliwe).
Z punktu widzenia społecznego już dużo trudniej powiedzieć, co robić. Czy jeśli np. 10 procent populacji jest wrażliwa na cięższy przebieg SARS-Cov-2, to czy narażać te osoby na chorobę, która może doprowadzić do ich śmierci, czy chronić je za wszelką cenę, „zabijając” gospodarkę? To nie są proste odpowiedzi i ja się nie podejmuję ich formułować. Jedni mówią, trzeba ratować każdego, niezależnie od kosztów, nie robiąc żadnych kalkulacji; inni, że nie da się uratować wszystkich, bo zawsze ludzie umierali na jakieś choroby; jeszcze inni, że nie będą ponosić odpowiedzialności i cierpieć za kogoś, kto przez całe życie pracował na swoje choroby cywilizacyjne (które umieszczają w grupie ryzyka).

Statystyki, czyli ile osób umiera na COVID-19

Więcej się dowiemy o koronawirusie zaglądając do danych statystycznych. One też są obarczone pewnymi błędami, ale są zdecydowanie bardziej obiektywne od artykułów w mediach, że zmarł 30-latek, albo sportowiec, albo zachorowała jakaś znana osoba. Przy czy to, co tak naprawdę realnie można oceniać, porównywać, to statystyki dotyczące liczby zgonów. Bo one są udokumentowane. Liczenie przypadków zachorowań nic tak naprawdę nie mówi o sytuacji, bo jest uzależnione od liczby testów. Nie dowiemy się z nich także tego, czy ktoś przechodzi chorobę ciężej, a ktoś inny lżej. Dlatego najbardziej obiektywne dane to te, które mówią o liczbie zgonów.
Jak spojrzymy na liczbę zgonów globalnie w różnych krajach, to wzrosła wiosną, a potem wyhamowała. W Szwecji wiosną była znaczny wzrost, ale latem istotny spadek.
Ja analizuję na potrzeby tego tekstu statystyki z połowy września. Zgodnie z nimi śmiertelność na 1 milion mieszkańców wynosi: w Brazylii – ok. 550 osób, w Stanach Zjednoczonych podobnie, w Wielkiej Brytanii – ok. 600, w Hiszpanii i Włoszech – ok. 500.
Dodam jednak od razu, że ze statystyk nie dowiemy, co traktujemy jako przyczynę śmierci z powodu tego wirusa, bo w każdym kraju może być to inaczej rozpoznawane. Nie wiemy też, czy to był czysty COVID-19, czy z chorobami współistniejącymi.

Jak wygląda na tym tle Polska? Można powiedzieć, że bardzo dobrze, gdyż u nas śmiertelność jest 8-10 razy mniejsza niż w wymienionych krajach. Podobnie jest w naszym regionie Słowacji, Węgrzech.

Mówi się czasem, że u nas rozpoznawalność jest uzależniona od liczby testów, więc statystyki nie są miarodajne. Rozpoznawalność tak, ale zgon to jest zgon, jest zawsze raportowany/nie da się go ukryć, i nie ma znaczenia, ile testów się zrobi. A liczba przypadków śmiertelnych z powodu koronawirusa jest w Europie Środkowowschodniej niższa niż w obydwóch Amerykach.
Zobaczmy jeszcze na Szwecję, bo o na jest przywoływana często jako punkt do porównań, poprzez inną strategię radzenia sobie z wirusem. Śmiertelność w Szwecji wynosi też około 500 osób na milion mieszkańców w podobnym okresie czasu. Mimo iż nie było w tym kraju lockdownu, śmiertelność wcale nie była wyższa niż w Stanach Zjednoczonych czy Hiszpanii.
O czym te statystyki świadczą. Jak je czytać i interpretować? Czy mówią one o nieprzewidywalności wirusa, czy o czymś innym?

COVID-19 – czynniki ryzyka: rasa

Istnieją różne badania, m.in. z Oxfordu, które pokazują, kto jest wrażliwy na wirusa. Wynika z nich, że jednym z ważnych czynników jest rasa.
U osób latynoskich i czarnoskórych ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19 jest 5 razy wyższe niż u osób białych, a ryzyko śmierci 2 razy wyższe. Dane ze Stanów Zjednoczonych pokazują, że chociaż czarnoskórzy stanowią 14% populacji, to wśród zmarłych z powodu COVID-19 stanowią większość (70%)
Może się wydawać na pierwszy rzut oka, że przyczyny tłumaczące te statystyki mogą mieć naturę społeczną: gorsze odżywianie, słabszy dostęp do służby zdrowia. Ale nawet jeśli wyeliminujemy te przyczyny, to nadal ryzyko jest wyższe.
Wspomniane badania epidemiologiczne z Oxfordu mówią, że w przypadku mniejszości etnicznych, jeśli odrzucimy inne czynniki, takie jak niedożywienie, choroby, gorszy dostęp do służby zdrowia, to i tak istnieje dwa razy wyższe ryzyko zgonów i cięższy przebieg choroby.
To by oznaczało, że ludność czarnoskóra i latynoska ma po prostu z natury większy problem z tym wirusem w porównaniu z białą populacją. To może też wyjaśniać, dlaczego w Niemczech śmiertelność na COVID-19 jest dwukrotnie wyższa, niż w Polsce – tam jest bardziej zróżnicowana rasowo populacja niż w naszym kraju.
To, że w porównaniu z takimi krajami, jak Stany Zjednoczne, Hiszpania czy Włochy, w Polsce mamy 8-9 razy mniej covidowych przypadków śmiertelnych nie wynika wcale z tego, że lepiej zarządzamy kryzysem, ale w dużym stopniu z tego, że populacja w Polsce jest bardziej jednorodna. Trochę też może nakładać się raportowanie przyczyn zgonu. W przypadku, jeśli ktoś mając na przykład grypę umrze na zawał to jako przyczynę zgonu wpisuje się zawał a nie grypę (mało kto wie, że przechodzenie grypy zwiększa ryzyko zawału pięciokrotnie), a w takiej samej sytuacji zawału i COVID-19 bardzo często jako przyczynę śmierci podaje się COVID-19 (dlatego warto patrzeć na jeden parametr- ilość zgonów na COVID-19 bez chorób współistniejących, a nie ilość zgonów z potwierdzonym równocześnie COVID-19 i innymi chorobami).

Nie do końca wiadomo, czy o tych wspomnianych wyże różnicach populacyjnych decyduje tylko genetyka. Bo może to być też kwestia klimatu, a może szczepień. My w Europie Środkowej żyjemy z różnymi koronawirusami od dawna, ale może w Hiszpanii, gdzie jest ciepło, ludzie, , są mniej wyćwiczeni w radzeniu sobie z wirusami z tej grupy.

Istotny wniosek płynący dla nas, Polaków (nie uwzględniając innych czynników wrażliwości na wirusa, o których będzie później), z tych statysty, brzmi: nie powinniśmy być aż tak przerażeni tym wirusem, bo statystycznie rzecz biorąc mało kto na niego w Polsce umrze, w porównaniu z innymi chorobami.

Czynnikiem ryzyka są też, i o tym mówi się najwięcej, choroby współistniejące. Jakie i dlaczego akurat te czynią z nas najbardziej podatnymi na koronawirusa w kolejnym artykule.

Ostatni komentarz
  • Bardzo dziekujemy za kolejny madry i merytoryczny wpis

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.