Obserwuję od jakiegoś czasu na rynku nowy trend, który podnosi mi emocje. Lansowane są zabiegi z tropokolagenem jako metoda odmładzająca, poprawiająca jakość skóry, redukująca zmarszczki. Tropokolagen na twarz, tropokolagen pod oczy, na blizny, na włosy, na miejsca intymne. Kolejny cudowny produkt.
Tyle tylko, że tak naprawdę nie istnieje pojęcie tropokolagenu w medycynie estetycznej w znaczeniu takim, w jakim jest to pojęcie używane naukowo.
A mówienie o tym i sprzedawanie zabiegów tego typu jest wyjątkowo sprytną i wyrachowaną manipulacją marketingową. Jest wykorzystywaniem niewiedzy pacjentów i wielką ściemą.
Kolagenowe golenie owieczek
O goleniu niewinnych owieczek, czyli pacjentów z pieniędzy, pisałem już kilka razy w kontekście zabiegów z kolagenem. Hasło „kolagen” działa na pacjentów jak magnes. Wywołuje super skojarzenia z jakością skóry, jędrnością, młodością. Stąd preparaty z kolagenem do iniekcji w gabinetach i promowanie tych zabiegów, mimo iż efekty są słabe, a już na pewno, jeśli porównujemy efekty do korzyści, wypada to blado przy większości innych metod estetycznych.
Ale dla gabinetów, które namawiają pacjentów na serię 6-8 zabiegów po 400–600 zł każdy, sprawa jest warta zachodu, więc będą wmawiały, że kolagen zrobi wszystko, że pomoże i na zmarszczki, i na kurze łapki, i na rozstępy, i zdziała jeszcze wiele innych cudów.
Pisałem o tym m.in. w dwóch tekstach w ubiegłym roku. Bardzo je polecam: „Kolagen w medycynie estetycznej – realne możliwości i zagrożenia” oraz „Preparaty z kolagenem do iniekcji – hit czy kit?”
Tropokolagen to nie kolagen!
Dziś jednak będzie nie o kolagenie, a o TROPOKOLAGENIE.
Nazwa podobna, ale od razu chcę mocno zaznaczyć – tropokolagen nie jest kolagenem (biorąc pod uwagę definicje i naukę), a o wywołanie takiego skojarzenia chodzi. Bo przecież z kolagenem mamy dobre skojarzenia.
To on odpowiada za cechy fizyczne skóry, za jej sztywność, jędrność, grubość. Za jej młodość po prostu. Brak kolagenu kojarzy się z kolei z wiotkością, starzeniem.
Tropokolagen nie jest kolagenem, jest „półproduktem” kolagenu, więc nie odpowiada za żadne właściwości skóry. Z tropokolagenu co najwyżej może powstać kolagen, ale nie musi.
Potencjał tropokolagenu do wytworzenia się kolagenu można porównać do potencjału cegły do zbudowania budynku. Jeśli odpowiednio je położymy, damy zaprawę, wypoziomujemy, zbudujemy dom – ładny lub brzydki. Ale sama cegła nie jest domem, nie ma jego właściwości.
W ten sam sposób tropokolagen jest „cegiełką strukturalną” kolagenu, ale nie ma jego właściwości i nie jest odpowiedzialny za jakąkolwiek cechę skóry. Jeśli organizm wszystko sobie dobrze ułoży, to może z tropokolagenów zbudować kolagen.
Tropokolagen – co to takiego, skąd się bierze
Skóra jest ogromną strukturą, ma ogromną powierzchnię. To nie są luźno rozrzucone elementy, tylko ciągła materia, jak tkanina szyta na miarę, a jej głównym składnikiem jest kolagen.
Kolagen wytwarzany jest przez maleńkie komórki (fibroblasty). Proces odbywa się w ten sposób, że w komórce powstają maleńkie prekursory kolagenu (tzw. prokolagen) i wydalane są poza komórkę, do przestrzeni zewnątrzkomórkowej.
Tutaj enzymy odcinają końcowe fragmenty tych prekursorów i w ten sposób powstaje tropokolagen.
Cząsteczka tropokolagenu jest jak mini-niteczka o długości ok. 300 nm (0,0003 mm). Niteczki tropokolagenu ustawiają się względem siebie w uporządkowany sposób, łączą się coraz większe struktury, zachodzą też procesy powstawania trwałych wiązań. W ten sposób powstaje kolagen, swojego rodzaju siatka, dużo większa niż pojedynczy fragment w postaci cegiełki-tropokolagenu.
Nasza skóra powstaje więc z miliardów tropokolagenów, mikrocegiełek strukturalnych.
Jednak tropokolagen nie jest kolagenem, więc używanie tego słowa w kontekście wskazującym na właściwości kolagenu jest bez sensu. Ktoś to sobie wymyślił od strony biznesowej, myślę, że po to, aby się odróżnić.
To nie wszystko. W przestrzeni medialnej pojawiło się jeszcze określenie „tropokolagen typu I”. Ono znowu wykorzystuje pozytywne skojarzenie z kolagenem typu I, który jest tym najbardziej pożądanym w skórze. Tyle tylko, że w ogóle nie istnieje coś takiego jak „tropokolagen typu I”. Tropokolagen to „cegła”, po prostu, i z tej cegły – w zależności od ułożenia – może powstać kolagen typu I, II, III lub inny – to jest po prostu sposób łączenia tropokolagenu w kolagen. Można to porównać to układania parkietu – pojedyncza klepka/deseczka to umownie tropokolagen, a ułożony wzór (jodełka, szachownica) to właśnie kolagen typu pierwszego czy drugiego. Jeśli ktoś powie, że pojedyncza klepka deseczka parkietu jest jodełką to go od razu wyśmiejemy. Podobnie jest z tropokolgenem. Sam tropokolagen jest nierozróżnialny na żadne typy. Jedyny sposób, w jaki można go podzielić, jest osobniczy, czyli: mój tropokolagen, twój tropokolagen, świni tropokolagen, krowy tropokolagen itd.
Dżem czy truskawki?
Ktoś może powiedzieć, że skoro jednak kolagen jest budowany przez tropokolagen, jak budynek z cegieł, to jednak mamy do czynienia z tropokolagenem w preparatach, którymi wykonywane są zabiegi. Tyle tylko, że to tak, jakby dając komuś dżem truskawkowy, mówić mu, że są to wspaniałe truskawki i upierać się, że dżem i świeże truskawki są tym samym.
Sprzedawanie produktów odmładzających wykorzystujących hasło „tropokolagen” jest żerowaniem na naiwności i nieuczciwym wykorzystywaniem skojarzeń.
Podsumowując:
1. Za właściwości skóry odpowiada kolagen, a nie tropokolagen.
2. Nie ma czegoś takiego jak tropokolagen w zastosowaniu estetycznym. Jest kolagen.
3. Jeśli ktoś mówi, że wstrzykuje tropokolagen, to tak naprawdę wstrzykuje kolagen, a nazwy „tropokolagen” używa wyłącznie po to, żeby było nowatorsko, atrakcyjnie dla klienta. I tu przechodzimy do kolejnego, interesującego aspektu tej sprawy.
Made in Poland
Może was to zaskoczy, ale na świecie nie ma czegoś takiego jak preparaty do iniekcji z tropokolagenem. Jest to wymysł wyłącznie polski (być może jeszcze gdzieś się znajdzie, ale ja nie znalazłem za wyjątkiem Polski i polskich „zabiegowców” w UK). To polscy dystrybutorzy, a za nimi polskie gabinety, zaczęły nazywać zagraniczne preparaty z kolagenem – preparatami z tropokolagenem.
Sprawdziłem nawet dokładniej jedną z takich firm. Producent ma certyfikowany produkt opisany jako preparat z kolagenem. W Polsce jednak ten sam produkt nazywa się preparatem z tropokolagenem. Z czego to wynika? Błąd tłumaczenia? A może Polska to naród wybrany? Ktoś dostał fiolki z kolagenem i przerabia je na tropokolagen? Czy jest to po prostu wymysł marketingowy?
Już samo stosowanie kolagenu w medycynie estetycznej jest kiepskim pomysłem, bo jego skuteczność jest słaba. A teraz tę słabą skuteczność opakowuje się w nową nazwę – „tropokolagen” – żeby zwiększyć oddziaływanie marketingowe.
Jeszcze o kolagenie
Dodam na marginesie, że raczej nie epatuje się w gabinetach tym, w jaki sposób powstają preparaty z kolagenem do iniekcji, czyli że wstrzykiwany kolagen jest pochodzenia zwierzęcego.
Wykorzystuje się skórę, ścięgna, kości zwierząt – najczęściej krów i świń. Poddaje się je technologicznym procesom ekstrakcji, oczyszczania, sterylizacji i uzyskuje się kolagen przeznaczony do użytku w medycynie estetycznej.
Kolagen stosowany jest w medycynie estetycznej od lat. Jeśli jednak chodzi o skuteczność, to te zabiegi nie kalkulują się nikomu, poza producentem i wykonującym zabiegi.
Wynika to z tego, że w skórze możemy mieć tylko własny kolagen, wytworzony przez nasze własne komórki.
Nie ma technicznie takiej możliwości, aby jakikolwiek inny kolagen – świński, koński, krowi – stał się naszym kolagenem. Jak wstrzykniemy obcy kolagen, obce białko, ono musi być rozłożone, rozpaść się.
Nie ma możliwości, żeby stało się podbudową skóry czy poprawiło jej jakość.
Ale jak widać, można zbudować na tym całą filozofię marketingową i sprzedać po raz kolejny to samo – tylko stosując inną nazwę.
Tropokolagen – skąd ten trend?
Moja obserwacja jest taka, że ktoś w Polsce, żeby nadać świeżości marketingowej, wymyślił dla niektórych preparatów z kolagenem nazwę tropokolagen. I zaczyna się tworzyć trend stosowania tropokolagenu w medycynie estetycznej. Widać to po rosnącej liczbie zapytań typu: „na co pomaga tropokolagen”, „czy tropokolagen to wypełniacz”, „jak się podaje”, „jak często” i „ile kosztuje”.
Dlaczego tak w ogóle się stało? Dlaczego sprzedaje się coś, co nie istnieje?
Pierwsza odpowiedź jest oczywista – po prostu ktoś to wymyślił i ma z tego zyski.
Ale rozprzestrzenianie się tego trendu jest już kwestią niewiedzy, albo wyrachowania. I ta niewiedza mnie przeraża. Pacjent ma do niej prawo, ale dlaczego tropokolagen jest sprzedawany także w miejscach, które medialnie prezentują się jako profesjonalne? Są dwie opcje – albo też nie wiedzą, albo wiedzą, ale im to nie przeszkadza, bo na tym zarabiają.
Obie opcje są straszne. Pierwsza wskazuje na brak podstawowej wiedzy o tym, jak funkcjonuje organizm. Druga – na brak etyki.