Przypadek, który niedawno opisywałem – kobiety z powikłaniem po kwasie polimlekowym – odbił się szerokim echem. Był mocno komentowany w różnych moich kanałach socialmediowych. Nic dziwnego, powikłanie było bardzo nietypowe. A i mój sposób postępowania wykraczał poza standardowe pomysły, które wcześniej u pacjentki stosowano, a które okazały się nieskuteczne.
Przeczytaj, jak to wyglądało w artykule:
„Zgrubienia pod oczami – powikłanie po kwasie polimlekowym”
Nie wiem, ale się wypowiem
Nauczyłem się już na studiach, że w leczeniu najważniejsze jest osiągnięcie celu, a narzędzia i metody, jakimi się posłużymy, są drugorzędne.
Bo medycyna to nie matematyka, i 2+2 nie zawsze daje 4, a narzędzia, schematy, algorytmy terapii są ważne, ale nie są celem samym w sobie. Dzięki temu mogę wychodzić poza utarte schematy postępowania.
Komentarze, jak to w internecie, były różne. O jednym z nich chcę napisać, bo obrazuje pewne szersze zjawisko – chodzi o komentarze, które mają pokazać czyjąś wyższość ekspercką, a w rzeczywistości ukazują powierzchowność myślenia.
Ludzie mają skłonność do wypowiadania się, żeby podbudować swoje poczucie wartości, ale nie zadają sobie nawet trudu zapoznania się z komentowanym materiałem.
Poza tym, zamiast czerpać od kogoś inspirację, mają potrzebę zamanifestowania światu, że oni zrobiliby to lepiej, tyle że… czasem nie mają racji, a często komentują bez zapoznania się z kompletem informacji.
Tak było w tym przypadku, a pewna osoba wręcz wykorzystała i przywłaszczyła moje wpisy, komentują je u „siebie”, żeby budować swoją, niestety błędną narrację, żeby pokazać swój „profesjonalizm”.
Ja zazwyczaj nie komentuję takich rzeczy, bo nie mam potrzeby, czasu, a też zapewne o wielu takich przypadkach po prostu nie mam świadomości, że cos takiego się dzieje. Ale ten jeden postanowiłem opisać, żeby pokazać/obnażyć mechanizmy i brak rozsądku, pokazać powierzchowność, płytkość i właśnie tę pseudoeksperckość.
Zrobiłabym to inaczej
Osoba wykorzystująca i komentująca mój materiał napisała, że to, co zrobiłem, można było osiągnąć nie aż tak mocnymi metodami. Zakwestionowała pomysł chirurgicznego usunięcia zmiany. Napisała, że ona zrobiłaby to sterydem lub tropokolagenem i że skóra pod oczami jest cienka, więc to, co zrobiłem, było niebezpieczne.
Nie mam problemu z tym, że ktoś zrobiłby coś inaczej niż ja, o ile przedstawiona propozycja byłaby sensowna. Niestety, ta nie jest.
W social mediach jest bardzo dużo ekspertów i osób kreujących się na ekspertów. Piszą swoje komentarze po to, żeby pokazać, że się na czymś znają, ale niestety – obnażają swoją niewiedzę. Patrzą na jakiś fragment, a nie widzą całości.
Ten komentarz o tyle mnie zaskoczył, że pochodzi od osoby, która kreuje się na kogoś, kto się zna. Taki ma wizerunek w internecie. Nawet wydała książkę o powikłaniach. Ma doktorat, nie jest jednak lekarzem, a to są odmienne kompetencje. Chociaż naukowe zacięcie powinno oznaczać pewną uważność i dociekliwość. No i wiedza teoretyczna, a praktyczne wdrożenie to trochę coś innego. Ale do rzeczy.
Dlaczego nie steryd?
Zastanawia mnie, dlaczego ludzie się wypowiadają bez zadania sobie trudu obejrzenia materiału, do którego odnosi się ich komentarz? Przecież to już na dzień dobry podważa wiarygodność ich komentarza, bo nie wiedzą, co komentują.
Gdyby komentująca osoba obejrzała filmik i przeczytała artykuł na blogu, wiedziałaby, że pisanie, że zastosowałem zbyt mocną metodę, a można przecież było podać steryd, jest bez sensu.
Wiedziałaby, że pacjentka, zanim do mnie trafiła, przeszła już przez kilka innych gabinetów lekarskich, wypróbowała różne metody, które nie zadziałały – i między innymi były to sterydy. Nawet ja, także w pierwszej kolejności, sprawdziłem tę możliwość. I co? I steryd nie pomógł!
Załóżmy jednak, że ta osoba obejrzała film, przeczytała tekst i nadal uważa, że ona dałaby radę rozpuścić tę zmianę sterydem, mimo iż mnie i innym lekarzom się to nie udało.
Ten scenariusz świadczyłby z kolei o dużej niewiedzy. Bo powikłanie u pacjentki wynikało ze zbrylenia się kwasu polimlekowego. A skoro tak, to steryd nie miał prawa na to zadziałać, bo on nie rozpuszcza zbrylonego kwasu polimlekowego – po prostu na to nie działa.
Więc mimo wszystko zakładam, że ta osoba po prostu nie doczytała, nie dosłuchała.
Tropokolagen na wszystko?
Również pomysł z tropokolagenem nie jest dobry. Podanie tropokolagenu z kwasem cytrynowym nie miałoby jak zadziałać w tym przypadku. Kwas polimlekowy zbity w grudkę, tak jak u tej pacjentki, rozkładałby się w jej organizmie jakieś 10 lat. Załóżmy, że ideą podania tropokolagenu jest przyspieszenie metabolizmu i skrócenie czasu tego rozkładu. Jak bardzo można byłoby go przyspieszyć i jakim kosztem? Możliwe, że przy ostrzykiwaniu pacjentki co 2 tygodnie dałoby się to osiągnąć w ciągu 3 lat. To nadal bardzo długi czas, a koszty takiej procedury to z pewnością kilkanaście tysięcy złotych.
Dla kogoś, kto taką metodą by to robił – byłoby to na pewno opłacalne. Dla pacjenta – już raczej nie.
Ja zastosowałem metodę, dzięki której pozbyliśmy się od razu grudki kwasu, a korekta blizn wymagała raptem kilku zabiegów.
Pisanie o tropokolagenie jest wpisywaniem się w jego aktualną popularność, rozkręcaniem tego trendu bez autentycznego zrozumienia, z czym mamy do czynienia. Tymczasem polecam bardzo mój tekst, który odziera słowo „tropokolagen” z magii.
Zobacz koniecznie:
Tropokolagen – wielka ściema i manipulacja. Nie daj się nabrać
Co ze skórą?
Jeszcze pochylmy się nad fragmentem komentarza o skórze. Wiadomo, że okolice oka to bardzo delikatny obszar. Jednak rozważmy hipotetycznie, co by się działo przy podawaniu: sterydu, tropokolagenu i cytostatyku (wymieniam go, bo w przypadkach drastycznych powikłań to też jest często polecana opcja):
Steryd – grudka pod skórą nadal by była, a przy okazji pogorszyłaby się jakość skóry, bo steryd by ją osłabił. I to znacznie, nie korygując samego problemu.
Tropokolagen – jeśli chodzi o skórę, zostałoby zachowane status quo, może trochę by się skóra poprawiała, ale problem by nie znikał przez miesiące i lata. Zgadzały by się tylko pieniądze osoby, która by ten tropokolagen „klepała” w dużych ilościach.
Cytostatyk – mogłoby być jeszcze gorzej niż po sterydzie.
No więc mamy tutaj znów z ośmieszeniem siebie przez komentującą – mówi o delikatnej skórze i proponuje metody, która jeszcze ją osłabiają, albo metody które nie zadziałają na problem powikłania.
Zbyt drastyczne? Ale skuteczne.
Patrząc post factum, decyzja, którą podjąłem, była najlepszą z możliwych. Pacjentka przyszła w styczniu na zabieg, a w czerwcu jest po problemie – zostało zarówno opanowane powikłanie, jak i skorygowane blizny po usunięciu grudek.
A że metoda drastyczna? Przypuśćmy, że ktoś się głęboko skaleczył i nie może zatamować krwawienia. Przyciska, nakleja plastry, a krew i tak leci. Nie ma dostępu do lekarza, do szpitala, problem trwa już drugi dzień. Niby nie duża rana, ale krew ciągle kapie po kropelce. I ktoś po tych dwóch dniach decyduje, że weźmie rozgrzany nóż, przyłoży do rany i tak zatamuje krwawienie. Drastyczna metoda? Tak. Skuteczna? Tak. Liczy się finalny efekt.
Efekty można obejrzeć na zdjęciach”
Powikłanie po kwasie polimlekowym (grudki pod oczami) – ciąg dalszy
Teoria a praktyka
Ktoś może się naczytać o leczeniu powikłań, nagromadzić wiedzy, nawet napisać książkę, a i tak nie będzie dobrze ich leczył.
Istnieje potężny rozdźwięk między teorią a praktyką. Szczególnie w medycynie estetycznej.
Przypomina mi się czas, gdy chodziłem do szkoły muzycznej i w czasie różnych uroczystości (a było ich dużo, przy okazji każdego możliwego święta) zawsze był problem wśród kadry pedagogicznej, gdy trzeba było zagrać hymn państwowy na fortepianie. Byli obecni nauczyciele fortepianu, potrafili grać na nich wielkie koncerty, ale… nie potrafili grać hymnu. Zawsze robił to jeden człowiek – organista kościelny i nauczyciel w szkole muzycznej, który w szkole muzycznej prowadził chór i zajęcia z harmonii, nie uczył grać na fortepianie czy organach. Bo po prostu był praktykiem. I hymn grał zawsze tylko ON. Ja zawsze byłem zdziwiony i jako dziecko zaskoczony za każdym razem, teraz, mają już trochę lat, to rozumiem.
Pamiętajmy, że medycyna to wiedza, ale przede wszystkim praktyczne zastosowanie. A medycyna estetyczna jeszcze bardziej. Bo to młoda dziedzina, niedojrzała jeszcze i nie do końca ułożona, uporządkowana
A co do komentarzy – dobrymi intencjami i doradzaniem, jak co kto powinien zrobić, jest piekło wybrukowane. A ja wolę dobre idee i idące za nimi efekty.
Dlaczego to nie inspiruje?
Finalny efekt, niestandardowe postępowanie, ciekawy przypadek – to powinno być raczej inspiracją dla osób, które zajmują się powikłaniami.
Tak jak wspominałem, miałem to szczęście, że na studiach medycznych trafiłem na asystentów, którzy bardzo mnie inspirowali. Pokazywali, żeby nie działać bezwiednie, żeby myśleć, żeby kojarzyć fakty, rozwiązywać problem, a nie tylko ślepo naśladować jakieś gotowe schematy. Asystent z chirurgii szczękowo-twarzowej robił często zabiegi narzędziami, które do tego teoretycznie nie służyły.
Gdy ktoś go pytał, dlaczego tak robi, tłumaczył, że kiedy się uczymy (czyli jesteśmy „świeżynkami”), to istnieją pewne uproszczenia, zasady, podpowiedzi co do czego służy, żeby było nam łatwiej w głowie poukładać pewne rzeczy, ale nie należy się do tego nie przywiązywać na sztywno – bo liczy się, żeby dobrze zrobić, a nie czym.
Dlatego tak lubię leczyć powikłania, bo wymagają nie przywiązywania się do tego, co już wiem. I mam też mózg tak ukształtowany – myślę, kombinuję, poszukuję, od zawsze, nie tylko przez studia, ale od dziecka tak ze mną było.
Cieszę się, że pojawił się taki komentarz, bo daje jeszcze raz możliwość wyjaśnienia, jak podchodzić do powikłań, ale też pokazania mechanizmów komentowania w social mediach.
Celowo nie podaję danych osoby, która jest autorem opisywanego komentarza, bo nie chodzi mi o personalne wytykanie, a pokazanie mechanizmów i złych praktyk.