Marek Wasiluk
 

Medycyna estetyczna premium dla świadomych pacjentów

Obserwuję ostatnio z przyjemnością nowy trend. Do mojej kliniki zaczyna trafiać coraz więcej pacjentów świadomych, takich którzy już nie zgadzają się na bylejakość medycyny estetycznej, którzy mają za sobą już wiele doświadczeń braku skuteczności zabiegów, ich totalnej przypadkowości.

Przychodzą do mnie i mówią, że mają już dosyć korzystania z procedur, które nie działają. Czasem wydaje się, że ci pacjenci są czasami bardziej świadomi od lekarzy, bo np. mają 50+ i wiedzą, że jak im się proponuje mezoterapię jako główny zabieg odmładzający to on nie ma szansy zadziałać.

Dlaczego zabiegi medycyny nie działają?

Trudno jest mi to zrozumieć, ale niestety mam wrażenie, że osoby zajmujące się medycyną estetyczną nie mają woli lub wiedzy, jak dobierać zabiegi do różnych potrzeb i grup wiekowych pacjentów. Kiedy modny jest kwas hialuronowy, proponują wszystkim pacjentom kwas hialuronowy. Kiedy modna jest mezoterapia, proponują wszystkim pacjentom mezoterapię. Kiedy modne stają się stymulatory tkankowe, proponują je każdemu pacjentowi. Nawet gdy lekarze mają wiedzę, czym te preparaty są oraz wiedzę techniczną, jak je podawać, to albo brakuje im albo wiedzy albo refleksji, u kogo one zadziałają, u kogo naprawdę mają sens.

To samo spostrzeżenie dotyczy stosowania urządzeń. Jedna z moich nowych pacjentek powiedziała mi, że w poprzednim gabinecie zaproponowano jej HIFU. Problem w tym, że kobieta ma skórę sztywną jak podeszwa, więc nie kwalifikuje się na taki zabieg. A skoro się nie kwalifikuje, to po co go wykonywać?

Potem takie osoby trafiają do mnie i mówią, że medycyna estetyczna nie działa, a to nieprawda – medycyna estetyczna jest skuteczna, jeśli wykonujemy zabiegi w świadomy sposób. Ale rzeczywiście nie zadziała, gdy osoba wykonująca zabiegi nie wie, do czego dane urządzenie służy lub nie ma wystarczającej wiedzy na temat mechanizmów starzenia, więc nie potrafi dopasować metody do wieku i problemu. Jest jeszcze jeden czynnik – żądza zarobku. Przykład: HIFU jest drogim zabiegiem, więc lekarze chętnie go wykonują, niezależenie od tego, czy są do niego wskazania czy nie ma. Takie postępowanie utrwala przekonanie, że medycyna estetyczna jest po to, żeby iść na zabieg, a niekoniecznie, aby coś nim osiągnąć.

Moi stali, ale też nowo pojawiający się, świadomi pacjenci, wiedzą, że odmładzanie to cofanie objawów starzenia, żeby wyglądać młodziej i lepiej, a nie pompowanie kwasu hialuronowego w policzki.

Ale do wykonywania takich zabiegów trzeba mieć szerokie spojrzenie na medycynę estetyczną, którą ja nazywam medycyną estetyczną premium. Trzeba mieć wiedzę o urządzeniach i preparatach, o anatomii i fizjologii, o procesach starzenia i chorobach oraz innych czynnikach, które mogą mieć wpływ na skuteczność zabiegów, a także umiejętność łączenie tych wszystkich aspektów. Do tego jeszcze trzeba dodać wprawną rękę, doświadczenie, stałe podnoszenie kompetencji i zaufanie lekarza do własnej wiedzy, a nie tylko do tego, co powie producent, którego interes niekoniecznie jest zbieżny z interesem pacjenta.

Zobacz też: Odmładzanie

Pochwała niestandardowego myślenia

Kilka tygodni temu uczestniczyłem w szkoleniu, które pokazało mi bardzo mocno, że wiele osób zajmujących się medycyną estetyczną, zatrzymuje się w swoim rozwoju na pewnym etapie. Tak jakby zapominali, że medycyna estetyczna jest aktualnie bardzo mocno rozwijającą się gałęzią medycyny i nie można spoczywać na laurach. Według mnie dzieje się tak dwóch powodów, pierwszy to wygoda i lenistwo, a drugi – fatalny system edukacji, który uczy posłuszeństwa i narzuca konkretne rozwiązania na dane problemy, zamiast uczyć kreatywnego myślenia i szukania rozwiązań i powiązań. Do tego dochodzi fakt, że coraz więcej nie-lekarzy wykonuje różne zabiegi estetyczne. Czasem nawet wykazują się dużą motywacją i chęciami pogłębiania wiedzy, ale osoby nie będące lekarzami mają poważny problem z dogłębnym zrozumieniem funkcjonowania organizmu i przełożenia metod i technologii estetycznych na żywy organizm. Po prostu bez uzupełnienia odpowiedniego wykształcenia, bazując na samych kursach, nie da się tego zrobić. Gdybym miał podać jakąś analogię to wyobrażam sobie, że komuś po polonistyce trudno byłoby np. zarządzać bankiem.

Pamiętam, jak w 8 klasie szkoły podstawowej brałem udział w olimpiadzie z matematyki. Musiałem rozwiązać m.in. zadanie z geometrii, do którego (jak się okazało później) zapomniałem szkolnej, najprostszej metody, dlatego w stresie zrobiłem je po swojemu. Mój nauczyciel aż pół godziny zastanawiał się, w jaki sposób doszedłem do takiego rozwiązania, bo wynik osiągnąłem prawidłowy, tylko droga dojścia do niego była zupełnie inna niż standardowa, ale w końcu stwierdził, że moje rozwiązanie też jest prawidłowe.

To był dobry nauczyciel, otwarty na niestandardowe myślenie uczniów, ale niestety na ogół w szkołach uczy się schematów i wyjście poza nie jest bardzo trudne, nie jest w żaden sposób premiowane, nikt do niego nie zachęca. To się potem przekłada na dorosłe życie, w medycynie estetycznej np. na to, że ustala się obowiązujące procedury, przykładowo metody na wstrzyknięcie kwasu hialuronowego. A ja mówię, że nie ma jednej metody, mogę co najwyżej powiedzieć, że jest technika zła i dobra. Ta pierwsza jest bezmyślnym naśladownictwem. Ta druga to dopasowanie sposobu podania kwasu do tego, co chcę uzyskać. Konkretna technika może mi to ułatwić, ale jest ona wtórna do celu, który chcę osiągnąć. Każdy człowiek inaczej wygląda, ma inną anatomię. Nie jesteśmy odlani z jednej matrycy, na wzór np. samochodów, że każdy z taśmy wychodzi taki sam, różni się co najwyżej kolorem czy dodatkami.

Zobacz też: Nowości w medycynie estetycznej – dlaczego im nie ulegam

Kolejnym ograniczeniem w wykonywaniu skutecznych zabiegów medycyny estetycznej jest brak odpowiedniego sprzętu, co mocno zawęża możliwości działania. Osoba, który prowadzi mały gabinet medycyny estetycznej, zawsze będzie proponowała rozwiązania, które ma, a niekoniecznie te, które są na dany problem najlepsze. Dlatego proponuję, by szukać lekarzy medycyny estetycznej, którzy są pasjonatami, którzy cały czas się uczą, a jednocześnie dysponują szerokimi możliwościami od strony technologicznej.

Spada cena, spada motywacja

Wrócę jeszcze na chwilę do tych moich nowych, świadomych pacjentów. Przychodzą do mnie zniechęceni i zniesmaczeni. Ich wiara w skuteczność medycyny estetycznej jest już bardzo wątła. Dlatego wyraźnie po raz kolejny podkreślam, że medycyna estetyczna jest skuteczna. To, że wiele osób zaczyna w to wątpić, jest efektem spadku kompetencji zajmujących się nią osób. Medycyna estetyczna staje się masowa, a w parze z tym nie idzie jakość.
Co prawda mniej jest powikłań związanych z techniką (z wyjątkiem nowinek, jak np. teraz z w przypadku nowego kwasu l-polimlekowego) i powikłań bezpośrednio po zabiegach, za to dominują powikłania wynikające z kiepskiej jakości preparatów oraz brak efektów – bo brak efektów jest dla mnie niepożądanym skutkiem ubocznym zabiegów, który traktuję na równi z powikłaniem.

Jakość usług w medycynie ewidentnie spada. Tworzy się trochę błędne koło. Panuje duża konkurencja, więc lekarze, aby zdobyć pacjentów, obniżają ceny zabiegów, a jak cena za którą wykonują zabiegi jest zbyt niska, tracą motywację.

To normalny mechanizm psychologiczny, dotyczący jakiejkolwiek pracy. Jeśli ktoś uważa, że jest pokrzywdzony wykonywaniem powiększania ust za 700 zł, podczas gdy w innym gabinecie ten zabieg kosztuje 1200 zł, to nie będzie miał wysokiej motywacji do wykonywania tej pracy z zaangażowaniem, mimo iż to on sam wcześniej zdecydował (np. w ramach bycia konkurencyjnym) o tak niskiej cenie. Podświadomie wytwarza się mechanizm – mało biorę, więc niech się pacjent nie czepia i nie wymaga za wiele. Tyle tylko, że pacjent nie został uprzedzony, że przyszedł na zabieg tańszy, więc gorszy.

Rynek szkoleń z medycyny estetycznej

Wydaje mi się, że obniżenie standardów w medycynie estetycznej wynika też z rynku szkoleń. Dotyczy to zarówno krótkich, jednodniowych czy weekendowych szkoleń, jak i trochę też studiów – osoby, które uczą nie mają wystarczających kompetencji, co wynika z realizacji konkretnych celów (w pierwszym przypadku) i nie nadążania za rozwojem rynku medycyny estetycznej (w drugim przypadku).
Mam np. na świeżo obserwacje związane z kwasem polimlekowym. Kiedyś był tylko jeden rodzaj preparatu, Sculptra, a już z nim były problemy, bo lekarze źle go stosowali, więc zamiast pożądanych efektów występowały powikłania. Teraz są już trzy preparaty, więc sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Jeden z dystrybutorów zainwestował w to, aby informacje o jego produkcie i jego rozpowszechnienie było masowe, co już skutkuje wysypem powikłań. Wynikają one m.in. z tego, że reklamowane jest, że kwas polimlekowy można stosować do zabiegów pod oczy, ale to jest bardzo ryzykowne, i dla doświadczonych osób. Ale co to obchodzi producenta? On nie patrzy na dobro pacjenta, tylko żeby budżet się zgadzał.

Z mojego doświadczenia wynika, że najwięcej się zyskuje na samodzielnym zdobywaniu wiedzy, kwestionowaniu łatwych, marketingowych rozwiązań i ciągłym uczeniu się przez doświadczenie.

W medycynie estetycznej premium, którą stosuję, liczą się niuanse. Można wykuć teorię związaną z mechanizmami funkcjonowania organizmu na pamięć, ale pozostanie ona abstrakcyjną wiedzą, dopóki nie osadzi się jej w szerszym kontekście. Mało kogo interesuje np. związek między podawaniem jakiegoś preparatu a funkcjonowaniem układu immunologicznego, a to jest ten poziom wiedzy, który ja lubię zgłębiać. Łatwo nauczyć się teoretycznie jak działa urządzenie HIFU, ale naprawdę dobrze może wykonywać zabiegi tylko osoba, która zrozumie mechanizmy HIFU w kontekście oddziaływania na tkanki, a nie jakie guziczki i na jakie wartości nacisnąć na urządzeniu. Osoby, które nie mają medycznego wykształcenia nie są w stanie tego przełożyć, a lekarze prawdopodobnie o tej wiedzy zapomnieli, bo fizjologia była na początku studiów. Mnie zawsze interesowała ona bardzo, nawet bardziej niż anatomia. Z anatomii z kolei bardziej niż anatomia klasyczna interesuje mnie anatomia topograficzna, której akurat na studiach jest mało, trzeba jej się douczyć samemu, co w medycynie estetycznej z praktycznego punktu widzenia bardzo się przydaje. W anatomii klasycznej istotne jest z jakich struktur składa się nasz organizm, co się z czym łączy, np. do czego przyczepiony jest mięsień, w topograficznej – przestrzenne ułożenie struktur anatomicznych. Można ją porównać do rozcinania kanapki warstwa po warstwie i przyglądania się dokładnie, gdzie co się znajduje. To jest wiedza, którą mają dobrze opanowaną np. chirurdzy plastyczni.

Błędy systemowe

Napisałem kiedyś artykuł o tym, czy aspirować przy podawaniu wypełniaczy czy nie. Dotyczył on powszechnego zwyczaju aspirowania – jako standardowo nauczanej procedury przy zabiegach – i tego, że ja tego w ogóle nie robię.
Aspirowanie polega na tym, że lekarz wkłuwa się w tkankę i lekko odciąga tłoczek w strzykawce po to, aby upewnić się, czy nie zassie krwi, czyli czy nie wkłuł się naczynko. Brak zassania krwi ma świadczyć o tym, że zabieg jest bezpieczny i że nie dojdzie do zatkania naczynka. W teorii wygląda to dobrze, w praktyce już nie. Naczynka są cienkie, o średnicy ok. 1-2mm średnicy, w dodatku elastyczne. Naczynka krwionośne nie są stalowymi rurkami, a nasze policzki nie są sztywnym kawałkiem blachy. Działamy w miękkiej tkance, przesuwającej się, jedyną sztywną rzeczą jest igła. A więc miękka tkanka, sztywna igła i to, że człowiek oddycha, ręka może zadrżeć, a także już sam fakt zaaspirowania, czyli pociągnięcia tłoczka strzykawki, (a pociągnięcie ręką tłoku to inny ruch niż wciśnięcie go) powoduje, że przy aspiracji następuje mimowolne mikroprzesunięcie igły. Zaaspirowanie nie daje więc żadnej pewności, że nie wbijemy się w naczynko, co gorsza może dawać złudne poczucie bezpieczeństwa.

Zobacz koniecznie artykuł na ten temat: „Aspirować czy nie aspirować. Półmilimetra ryzyka” 

Miałem na ten temat ciekawą dyskusję z osobą, która organizuje kursy na fantomach i zwłokach. Opowiadała, że zrobiono testy i okazało się, że w ok. 70% testów zabiegów, miejsce aspirowania różniło się od miejsce podania preparatu. Było to dla niej ogromne zaskoczenie. Dla lekarzy, którzy podawali preparat w innym miejscu, niż myśleli że podają, prawdopodobnie też. Mnie te wyniki nie dziwią. Nie aspiruję, bo od dawna wiem, że do dobrego wykonania zabiegu potrzebna jest poza wiedzą anatomiczną, doskonała wyobraźnia przestrzenna. Gdy wbijam igłę, wiem doskonale, po co ją wbijam i gdzie. Aby wykonać precyzyjnie zabieg, muszę to wiedzieć z dokładnością do milimetra, czasem mniej (przynajmniej dopóki nie zostaną wymyślone np. igły z mikrokamerkami).

Namawianie do aspirowania, jako procedury zwiększającej bezpieczeństwo zabiegów, jest jednym z powielanych błędów systemowych w nauczaniu lekarzy. To nie pomaga a wręcz może być niebezpieczne, bo wywołuje wewnętrzne przekonania – zaaspirowałem, nie było krwi, więc jest bezpiecznie, nie podam wypełniacza w naczynko. A to nie jest prawda! Takich błędów jest dużo więcej.

Nauka przez obserwację

Sposobem na naukę jest też obserwacja. Widzę po moich pacjentach, co działa, a co nie działa. Szczególnie pacjentki, które przychodzą do mnie od ponad 10 lat, dają mi możliwość obserwowania, jak się zmieniają, jak się starzeją, jakie zabiegi przynoszą efekty i na jak długo. Gdy wprowadzam nowe zabiegi, testuję je często na zaznajomionych pacjentkach, które wyrażają na to zgodę. Potrafię też wycofać się (albo ograniczyć korzystanie) z zabiegów, które na początku wydawały się rewelacją, a potem czas zweryfikował to przekonanie na ich niekorzyść.

Przykładowo, ze stosowania nici wycofałem się niemal całkowicie, a HIFU, które uważam nadal za bardzo dobry zabieg ograniczyłem tylko do tych obszarów i u tych pacjentów, gdzie ma to sens. Biorąc pod uwagę, jak HIFU jest nadużywane niemal na wszystko, jestem chyba jedynym z nielicznych w Polsce lekarzy, który wykonuje je w sposób precyzyjnie stargetowany na konkretną grupę odbiorców i problemów.

W medycynie zaawansowanej, spersonalizowanej, czyli takiej, jaką lubię, trzeba zachować naturalność, rozsądek, bezpieczeństwo i nie może być pośpiechu. Składa się na to mnóstwo elementów, o których często piszę na blogu. Kluczowe jest indywidualne podejście. Wczoraj jedną z pacjentek odesłałem najpierw na badania. Z inną ustaliłem, że zaczniemy od niewielkiego, testowego zabiegu, aby upewnić się, czy jest dla niej bezpieczny. Wykonuję swoją pracę zarobkowo, jest to mój sposób na życie, ale jednocześnie bezpieczeństwo pacjentów jest dla mnie priorytetem. Jeśli ktoś mówi, że mam wysokie ceny zabiegów, to odpowiadam, że jest to cena za bezpieczeństwo i moją wiedzę.

Zobacz też: Prawdziwe HIFU. Czy w samochodzie może nie być silnika?

Produkty, z których korzystam, są drogie. Nie kupuję kwasu na bazarze, ale potrafię się też wycofać z kwasów uznawanych za preparaty z wyższej półki, gdy odkryję, że przestają takie być i zaczynają stwarzać problemy. Nie wciskam komuś 5 ampułek kwasu hialuronowego w jednym zabiegu tylko po to, żeby na tym maksymalnie i szybko zrobić. Zdarza mi się nawet hamować pacjentów, którzy chcą za dużo i za szybko.

Często pytam, „czy chce pani ładnie wyglądać, czy chce być pani szybko zrobiona?”.

Robię takie zabiegi, jakie uważam za optymalne dla pacjenta, a nie takie, które w przeliczeniu na czas, sprzęt, materiał, wychodzą mi najkorzystniej. Gdyby tak było, nie inwestowałabym w niektóre urządzenia, bo z ekonomicznego punktu widzenia są nieopłacalne przez swoją niszowość. A jednak robię to, by jeszcze bardziej poprawić skuteczność moich zabiegów.

Stawiam na regularność i systematyczność. Przy budowaniu np. kondycji na siłowni jest to oczywiste. W dziedzinie odmładzania również tak powinno być. Istotne jest dla mnie przewidywanie, jak zabiegi, które wykonujemy teraz, wpłyną na przyszłość pacjentki, na to, co się wydarzy z jej skórą i twarzą za rok, dziesięć lat czy dwadzieścia. Wiem, że jak zrobię dwudziestolatce za duże usta to za dwadzieścia lat, gdy buzia jej zeszczupleje, policzki w procesie starzenia stracą wydatność, a warga górna się zapadnie, te usta będą wyglądały na jeszcze dwa razy większe, a pewnych procesów (w tym przypadku rozciągnięcia śluzówki) się nie cofnie. Jeśli ktoś mówi, że jego to nie interesuje, że będzie się martwił później, to uświadamiam go, że później będzie… za późno, bo pewne rzeczy są w medycynie estetycznej nieodwracalne.

Medycyna estetyczna premium jest więc medycyną estetyczną świadomą, długofalową i spersonalizowaną, i jeśli ktoś pragnie jej doświadczyć, zapraszam do L’experty.

Bez komentarza

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.