Marek Wasiluk
 

Pół milimetra ryzyka zatkania naczyń krwionośnych

Kiedy kilka lat temu poruszyłem temat ryzyka zatkania naczyń krwionośnych, skutkującego martwicą tkanek, przy zabiegach z kwasem hialuronowym, wielu pacjentów i lekarzy wykonujących zabiegi było mi wdzięcznych. Ale przy tej okazji zaczęło się pojawiać w mediach trochę przekłamań, związanych z tym, kiedy to ryzyko istnieje, a kiedy nie.

Miejsca ryzyka

W efekcie osoby, które chciałyby poddać się zabiegowi mają mętlik w głowie. Co gorsza jako bezpieczne podaje się miejsca, które bezpieczne nie są, i na odwrót, przestrzega się przed podawaniem kwasu hialuronowego w miejsca, które są całkowicie bezpieczne. I tak na przykład wyczytałem gdzieś, że broda jest niebezpieczna, co jest całkowicie irracjonalnym przekonaniem. Dlatego przypomnę, że miejscem podwyższonego ryzyka jest dla kwasu hialuronowego przed wszystkim czoło, gdyż naczynia biegną tam płytko pod skórą. To dotyczy szczególnie lwiej zmarszczki. Ze świadomością ryzyka trzeba też wykonywać zabieg wypełniania grzbietu nosa, a także bruzd nosowo-wargowych.
Dokładniej o strefach ryzyka pisałem w artykule Kwas hialuronowy – strefy największego ryzyka
To nie znaczy, że nie podaje się w te miejsca kwasu hialuronowego, ale robiąc to, trzeba mieć świadomość tego, że może dojść do zatkania tętnicy.

Kaniula nie zwalnia z ryzyka

Innym przekłamaniem jest informacja, że wykonywanie zabiegów kaniulą zabezpiecza przed podaniem preparatu do naczynia krwionośnego, bo kaniula jest tępo zakończona (ma dziurkę do podania kwasu z boku). To też nie jest prawdą. Pacjentka, która pojawiła się u mnie z martwicą czoła miała zabieg wykonywany kaniulą właśnie. Rozprzestrzenianie informacji, że kaniula jest bezpieczna jest usypianiem czujności. Ta lekarka, która doprowadziła do zatkania tętnicy była stuprocentowo przekonana, że nie może się to zdarzyć, a jednak zdarzyło się. Ja nie używam zazwyczaj kaniuli, z wyjątkiem niektórych zabiegów na dłonie, szyję i czoło. Jakie są plusy i minusy igły i kaniuli wyjaśniałem w artykule Igła kontra kaniula.

Aspirować czy nie?

Większość lekarzy przy podawaniu preparatów strzykawką aspiruje, czyli po wkłuciu delikatnie zaciąga tłoczek, żeby sprawdzić czy nie zasysa krwi, a tym samym przekonać się, czy nie wbili się w naczynie krwionośne. Wielu ekspertów mówi, żeby aspirować, bo to zwiększa bezpieczeństwo zabiegów. Teoretycznie aspirowanie miałoby więc zmniejszyć ryzyka zatkania tętnicy.
Jak to jest naprawdę? Jak to się ma do faktów?
W życiu nie zdarzyło mi się zaaspirować (nie liczę pierwszych zabiegów z igłą i strzykawką na studiach, kiedy aspirowałem), bo to jeden z większych bezsensów, a w dodatku daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Swoje podejście zawdzięczam chirurgowi szczękowo-twarzowemu, z którym miałem zajęcia na studiach. Był świetnym lekarzem, mówił rzeczy praktyczne, więc skoro on twierdził, że aspirowanie nie ma sensu, przyjąłem to za pewnik.
Jak to wyjaśnić? To proste, żeby zaaspirować, trzeba podciągnąć tłok w strzykawce, czyli wykonać mikro-ruch, inaczej ułożyć rękę, napiąć mięśnie. I nawet jak w tym momencie igła nie jest w naczyniu, to nie znaczy, że za 2 sekundy pod wpływem drobnego ruchu (i przesunięcia) nie będzie. Sam fakt aspiracji powoduje ruch, poczucie bezpieczeństwa jest więc złudne.
Dodatkowe potwierdzenie mojej praktyki i tego, co o aspirowaniu myślę, otrzymałem niedawno w rozmowie z przedstawicielką jednej z firm, która przygotowała fantom do testowania przez lekarzy podawania różnych preparatów. Firma ta ma bardzo ciekawe wnioski po testach, między innymi właśnie w sprawie aspiracji. Sprawdzano, gdzie lekarz, który aspiruje, chciał podać preparat, a gdzie w rzeczywistości go podał. W 70 procentach było to inne miejsce. A jak jeszcze weźmiemy pod uwagę, że fantom się nie rusza, a pacjent może to zrobić, to wyniki te są zaskakujące, żeby nie powiedzieć – szokujące, dla wszystkich, którzy promują aspirowanie, bo dla mnie nie jest to szokujące.
Jednym słowem aspirowanie nie tylko nie poprawia bezpieczeństwa, ale usypia czujność, wydłuża czas zabiegu, zwiększa jego bolesność, i nie daje pewności, gdzie preparat zostanie podany.

Co zamiast aspiracji?

Moim zdaniem jedynym gwarantem dokładności i bezpieczeństwa zabiegu jest doskonała znajomość anatomii i wyczucie przestrzenne, które daje w trakcie zabiegu wyobrażenie, gdzie dokładnie z tą wbitą igłą jestem. Do tego konieczna jest też obserwacja pacjenta i słuchanie tego co mówi. A jak się nie ma pewności, wystarczającego zaufania do siebie czy doświadczenia, lepiej omijać strefy ryzykowne. Są więc lekarze, którzy na przykład kwasu hialuronowego w czoło nie podają.

Ile to jest pół milimetra?

Mam kolegę, lekarza i technika dentystycznego, który zawsze powtarza, że wszelkie uzupełnienia protetyczne uzębienia typu implanty, korony, mosty muszą być one mega precyzyjne. Mówi, że w czasie nauki na technika dentystycznego złotą zasadą było, że pół milimetra to jest bardzo długa odległość. Zgadzam się z nim w stu procentach.
Dlatego wstrzykując coś w ciało musimy mieć super wyczucie i świadomość, gdzie co robimy. Ja dzięki wiedzy, znajomości anatomii i wyobraźni przestrzennej jestem w stanie pobrać krew z żyły tam, gdzie czasem pielęgniarka ma trudności, mimo iż ona tym zajmuje się na co dzień, a ja nie. Jak jest pacjent, u którego właściwie nie widać żyły, gdy pobieram krew do osocza bogatopłytkowego, to po prostu w głowie wizualizuję ruch igły i miejsce, gdzie ta żyła jest. Wiem, jaką mniej więcej średnicę ma żyła, wiem, gdzie ona powinna być i tam wprowadzam igłę. Efekt jest taki, że zazwyczaj trafiam.

Bez komentarza

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.