Marek Wasiluk
 

Evidence-based medicine, czyli o standardach leczenia

Medycyna jest specyficzną dziedziną, jak każda inna obarczoną ryzykiem błędów, zarówno ludzkich jak i systemowych. Tylko konsekwencje tych błędów bywają dużo poważniejsze, niż w innych dziedzinach.

Dostęp do nawet skąpych wyników badań daje inteligentnemu lekarzowi sporo ciekawego materiału (fot. Fotolia)

Dostęp do nawet skąpych wyników badań daje inteligentnemu lekarzowi sporo ciekawego materiału (fot. Fotolia)

Błędy systemowe to np. błędny pomysł na leczenie czy diagnozowanie. Przykładowo, w latach 60-tych wprowadzono na rynek talidomid jako lek na nudności. Przepisywano go np. kobietom w ciąży, cierpiącym na poranne nudności. Był rzeczywiście skuteczny, tyle tylko, że prowadził do wad genetycznych dzieci, które rodziły się bez rąk i nóg. W innych dziedzinach, w których obiektem działania nie jest organizm człowieka, nie ma tego problemu. Jeśli firma motoryzacyjna błędnie założy, że produkowany przez nią silnik spali mniej, niż w praktyce, to najwyżej klienci będą niezadowoleni i środowisko bardziej zanieczyszczone. Ale w medycynie chodzi o zdrowie i życie ludzi, więc wszystkie stosowane metody powinny być oparte o badania [medycyna oparta na dowodach, ang. evidence-basced medicine EBM]. Nowe metody, nowe leki wprowadza się nie wtedy, gdy myślimy, przypuszczamy, iż działają, a wtedy, gdy zostanie udowodnione, iż działają nie powodując zbyt dotkliwych skutków ubocznych.

Skąd te dowody? Z badań, i to wiarygodnych. Proces badawczy jest złożony, zarówno w kwestii założeń, metod jak i skali, czyli określenia, jak dużą liczbę osób trzeba przebadać, aby wyniki były wiarygodne. Jeśli rzucimy raz monetą i wypadnie reszka, to każdy doskonale wie, że nie możemy jeszcze na tej podstawie powiedzieć, że przy rzucaniu monetą zawsze wypadnie reszka (metodologia była błędna, za mała próba badania), ale jeśli już rzucimy monetą tysiąc razy, będziemy mieli prawo przyjąć wynik jaki wypadnie za wiarygodny

EBM w medycynie estetycznej
Medycyna estetyczna jest stosunkowo młoda dziedziną, i w porównaniu z innymi gałęziami medycyny cierpi na małą liczbę badań i niską ich jakość. Te, które są, są na ogół pozytywne, czyli publikuje się wyłącznie wyniki potwierdzające osiągniecie założonych efektów, podczas gdy wiele ciekawego wniosłyby publikacje badań, które nie spełniły oczekiwań. Szkoda też, że badania są wybiórcze i mało jest metod porównawczych. Można więc znaleźć badania skuteczności lasera frakcyjnego, lasera Q-switch itd., ale nie ma już badań, które by np. porównywały różne metody usuwania blizn, albo jeden laser z innym. Kolejny problem jest taki, że badania na ogół dotyczą starszych technologii. Na temat nowych technologii jest ich mniej.

Jak więc lekarz ma wykonywać mieć rozeznanie w skutecznych metodach? Powinien wykorzystywać te, które są dostępne, choć często tylko w języku angielskim, więc dobrze byłoby, gdyby umiał sprawnie się nim posługiwać, bo trzeba nie tylko je czytać, ale też interpretować. I powinien myśleć i analizować. Dostęp do nawet skąpych wyników badań daje inteligentnemu lekarzowi sporo ciekawego materiału. Jeśli się ich naczyta (kluczowe jest wyciągnięcie z nich nie tyle konkretnej, „twardej” wiedzy, co informacji o trendach, założeniach, zrozumienie mechanizmów różnych metod), może wysnuwać wnioski i realizować je w swojej praktyce. Nie musi, a nawet nie powinien, traktować ich jak dogmat (choć niestety wielu tak robi). Trzeba czytać krytycznie, bo niestety zdarzają się też badania sponsorowane, lub pseudobadania. Warto analizować, jak dane metody działają na poziomie komórkowym, jak się to ma do fizjologii i procesów starzenia się skóry. Ja w taki sposób wpadłem na pomysł, że radiofrekwencja mikroigłowa powinna zadziałać na rozstępy. Tą samą drogą – poprzez analizę badań naukowych i wyciąganie z nich wniosków – doszedłem do wielu innych autorskich metod, które stosuję.

Oczywiście byłoby najlepiej, jeśli badań byłoby dużo, i wydawałoby się, że firmy powinny je robić lub zlecać, ale one nie są tym zainteresowane, bo wychodzą z założenia, że koszty badań są zbyt duże, a produkt, który mają w ofercie, i tak znajdzie zbyt (przykładowo, sam materiał do wykonania badań w zakresie zastosowania kwasu hialuronowego na 200 pacjentach przyjmując tylko 2 ml na osobę, kosztowałby kilkaset tys. zł). A to tylko część kosztów, i to mniejsza. Jest to specyfika branży. Warto wiedzieć, że krajach takich jak USA czy Wielka Brytania, niechętnie sięga się po nowinki wciskane i sprzedawane na słowo dystrybutorów/agresywną reklamę jako super. Może stworzyć wrażenie, że tamtejszy rynek medycyny estetycznej nie jest tak prężny jak nasz. Tymczasem dzieje się tak dlatego, że świadomość lekarzy jest tam wyższa, poza tym boją się oni odszkodowań, więc wolą stosować metody dobrze sprawdzone.

Jednak medycyna estetyczna cierpi nie tylko na brak dostatecznej liczby badań, ale także z powodu słabego merytorycznego przygotowania wielu przedstawicieli handlowych firm, sprzedających sprzęt i preparaty. Był czas, kiedy próbowałem ich edukować, ale w końcu uznałem, że to sprawa beznadziejna. Nie ma woli i zrozumienia, że to się także im opłaca. Dla wielu liczą się tylko subiektywne informacje o produkcie, jaką dostają od firmy i wielkość sprzedaży.

Ostatni komentarz
  • A czytał Pan badania (chyba niemieckie) o szkodliwym wpływie laseru na kości? Nie pamiętam, o ktorym laserze konkretnie była mowa, a nie mogę teraz znaleźć linka

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.